![]() |
|
|||||||||||||
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Alternative Rock
Ilość torrentów:
305
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Próżno szukać tutaj przebłysków nadziei i jaśniejszych punktów programu, może takim mógłby być “Falling” z kapitalnym przejściem w finale, ale przecież pozostaje tekst, jak zwykle niezbyt optymistyczny. Pukusiłbym się o zestawienie “Headache” i “Jolly New Songs” analogicznie do “Kid A” i “Amnesiac” Radiohead. Nie o przełom i stylistykę rzecz jasna chodzi, ale o bliskie sobie wątki, które na kolejną płytę przenieśli Brytyjczycy i z którymi podobnie robi Trupa Trupa. Fakt, tytułowe „jolly songs” na czwartej płycie są może i bardziej spójne czy piosenkowe, ale często własnie w momencie, kiedy od nich czegoś oczekujemy, zmieniają się i zaskakują. Nie ma tutaj psychodelicznych szaleństw jak na Headache, jest za to dość jednostajny i spokojny nastrój. “Never Leave It All” czy “Love Supreme” kapitalnie go podkreślają, kiedy z tej monotonii wysuwa się coś wibrującego, wyłaniającego jak powtarzalne słowa czy snująca się w tle gitara elektryczna. Rzężące gitary są tutaj bliskie post-rockowym zapędom, ale bez niepotrzebnych i przemęczonych już dawno emocjonalnych uniesień; więcej tu muzycznych repetycji czy beatlesowskich zaśpiewek. Trupa Trupa w gitarowy okiełznany tutaj jazgot wprowadza poetycką lirykę i dozę subtelności. Nie jest już tak cyrkowa jak na “++”, raczej stawia na łączenie potęgi dorobku rock’n’rolla z dozą subtelności i delikatności. Nie zawsze wychodzą z tego przeboje skrojone na radio, ale często refleksyjne kompozycje z przemyślaną warstwą instrumentalną i dopracowanym – po raz kolejny przez Michała Kupicza – brzmieniem. Ta nietypowość i nieoczywistość jest być może tym, co ujmuje krytyków zza granicy w muzyce Trupy Trupa; zespół nie popada w rockowy czy shoegaze’owy banał, jednocześnie nie sili się na przyswajalność dla masowego słuchacza. Jest w tym wyraźny sygnał dążenia do własnej muzycznej wrażliwości i nieustępliwość w kreowaniu języka. Kwartet robi to coraz skuteczniej i oby ten progres trwał dalej. Jakub Knera Recenzję poprzedniej płyty gdańszczan „Headache” z 2015 roku podsumowałem w ten oto sposób: „Myślę, że Trupa Trupa pokaże swoje prawdziwe oblicze na kolejnym krążku, oby nie idąc po trupach… Obecnie grupa przechodzi swoisty proces: odrzuca, neguje, podważa pewne schematy, zrzuca z siebie ograniczenia i konsekwentnie rozbija stylistyczne bariery”. Nie chcę przypisywać sobie jakichś proroczych zdolności – nawet nie mam zamiaru aspirować do pełnienia takiej funkcji na rzecz opisywanej przeze mnie tu, i gdziekolwiek indziej, muzyki, ale koniec końców, tak się właśnie stało. Gdański zespół złożony z czterech niezwykle utalentowanych dżentelmenów: Grzegorz Kwiatkowski (gitara, wokal), Wojciech Juchniewicz (bas, gitara, wokal), Rafał Wojczal (instrumenty klawiszowe, gitara) i Tomek Pawluczuk (perkusja), odczytał moje intencje. Czuję w kościach, ale nie prorokuję, że chłopaki nagrali album, do którego będę wracał po latach nie tylko ja, ale też ci, którzy cenią sobie oryginalność utkaną z gitarowych brzmień, a to nie jest częstym zjawiskiem we współczesnej muzyce. Właściwie mógłbym zakończyć ten tekst na powyższych słowach, gdyż są takie płyty, jak choćby „Jolly New Song”, którym nie są potrzebne dodatki w postaci relacji z przebiegu procesu nagrywania, z kim muzycy nawiązali kontakty, ile nocy nie przespali w trakcie realizacji, czy ile pękło strun i porwało się naciągów po drodze. Jedno jest pewne, że dawno nie mieliśmy na polskim rynku fonograficznym, tak docenionej na świecie formacji, jak Trupa Trupa. Krążkiem „Headache” wryli się w pamięci zachodniego odbiorcy. „Jolly New Song” z kolei ten proces pogłębił i utrwalił, a być może przekonał nieprzekonanych do ich muzyki. Żeby nie być gołosłownym odnośnie zainteresowania twórczością kwartetu poza naszymi granicami, podeprę się faktem, iż amerykańska stacja radiowa KEXP już na etapie singlowego nagrania „To Me” (miał premierę 1 września), do którego znakomite wideo nakręcił Benjamin Finger (od kilku lat opisuję jego muzykę na Nowej Muzyce), zachwyciła się muzyką Trupy Trupy, pisząc: „Their 2015 release „Headache” has very strong song writing and seems to be carrying that strength over to singles we’ve heard from their upcoming record Jolly New Songs due out later this year. Definitely watch out for these guys.” Można oczywiście pójść w zbanalizowany słowotok słyszanych inspiracji w poszczególnych kompozycjach na „Jolly New Song”. Pewnie każdy z nas mógłby podać wiele takich przykładów, ale tym razem oszczędzę sobie i wam takowej wyliczanki, poza jedną uwagą – być może mniej oczywistą niż wymienienie Sonic Youth czy My Bloody Valentine. Ciekawych skojarzeń doznałem przy utworze „Love Supreme”, w którym brzmienie pulsującego z odpowiednią dramaturgią melotronu, poprowadziło mnie do „Symphonic Holocaust”, jedynego wydawnictwa muzyków szwedzkich grup Anekdoten i Landberk, stworzonego pod szyldem Morte Macabre. Znalazły się na nim autorskie wersje fragmentów ścieżek dźwiękowych do takich filmów jak: „Dziecko Rosemary”, czy włosko-kolumbijskiego horroru kanibalistycznego z lat 80., pt. „Nadzy i rozszarpani”. Pięknie się to wszystko zgrywa: Trupa Trupa na planie gore horroru! Tak się składa, że opisuję muzykę Trupy Trupy od pierwszych ich wydawnictw (tu razem o „LP i „++”), obserwowanie rozwoju u tych artystów jest wyjątkowym doświadczeniem. Z drugiej strony miałem też możliwość bycia blisko powstawania „Jolly New Song”. Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego, chłopaki definitywnie wyzbyli się inspiracyjnych ciągot z The Doors i The Beatles, co mnie bardzo cieszy, szczególnie w przypadku nawiązań do „supergrupy” z Liverpoolu. Zestawianie „LP i „++” z „Jolly New Song”, to jak porównywanie smartfona z telegrafem. Ponadplanetarne brzmienie nowych kompozycji jest czymś na kształt skoku technologicznego. Trupa Trupa uruchomiła proces z trwałą warstwą ochronną przed upływającym czasem. Łukasz Komła Mimo wciąż rosnącego zainteresowania polską muzyką na zachodzie, rzadko kto może pochwalić się uznaniem samego Sashy Frare-Jonesa, papieża dziennikarstwa muzycznego piszącego dla LA Times, czy NY Times. Namaszczeni pochlebstwami amerykanina członkowie gdańskiej Trupy Trupa oczekują premiery swojego nowego albumu „Jolly New Songs”, który zweryfikuje zachwyty i zaufanie jakim obdarzyły grupę zagraniczne i rodzime media. Marzenie o międzynarodowym sukcesie polskiej muzyki rozrywkowej, wciąż pozostaje jedynie pobożnym życzeniem rodzimych krytyków i publiczności. Rozpoznawalność i rzesze wiernych fanów, którymi mogą poszczycić się polskie kapele metalowe; uznanie, czy zagraniczne kontrakty dla twórców alternatywnych, to wszystko często pozostaje poza zasięgiem większości rodzimych twórców. Z kolei aby zobrazować jak wsobnymi ścieżkami kroczy zainteresowanie polskimi wykonawcami zagranicą wystarczy sięgnąć po ubiegłoroczne zestawienie Spotify. Grupie artystów złożonych z eksportowych metalowców (Behemoth, Vader, Decapitated) i prog-rockowców (Riverside); kompozytorów muzyki filmowej i teatralnej (Preisner, Korzeniowski); Michała Szpaka (udział w Eurowizji); Orkiestry Polskiego Radia i housowego duetu Loui & Scibi (jak mniemam anonimowego dla większości dziennikarzy muzycznych w Polsce) przewodzi Marcin Przybyłowicz twórca muzyki … do gry „Wiedźmin 3. Dziki Gon”. Nie ma na liście ani Brodki, ani Kuby Ziołka, którymi ostatnio najchętniej chcielibyśmy zabłysnąć na zachodzie. Kolejnym pretendentem do bycia zagranicznym ambasadorem polskiej muzyki jest gdański kwartet Trupa Trupa (Grzegorz Kwiatkowski - głos i gitara; Wojciech Juchniewicz - głos, bas, gitara; Rafał Wojczal - klawisze, gitara; Tomasz Pawluczuk - bębny). Zespół ma na to mocne papiery. W rocznym podsumowaniu 2015 roku, Sasha Frere-Jones, jeden z najbardziej wpływowych dziennikarzy muzycznych za oceanem, wymienił Trupę jako jeden z najciekawszych obecnie rockowych zespołów na świecie. Pod wrażeniem wydanej w 2015 płyty (zagraniczna reedycja odbyła się we francuskiej Ici d'ailleurs i brytyjskiej Blue Tapes and X-Ray Records) byli również m.in. dziennikarze opiniotwórczego portalu The Quietus (mocno zorientowanego w polskiej scenie alternatywnej), którzy określili „Headache” pierwszym prawdziwym momentem świetności grupy. Trzecia w dyskografii i zarazem przełomowa dla Trupy Trupa płyta „Headache” ukazała się w 2015 roku. Jej zawartość to studium bólu i cierpienia. Katartyczny seans; traumatyczny i oczyszczający zarazem. Muzyka kojąca melodyjnymi zwrotkami i krzycząca gitarową furią w refrenach. Rewolucyjna w stosunku do poprzedników („LP” z 2011. „++” z 2013) wartość tej płyty jest w po części zasługą koncepcji brzmieniowej, o którą zadbał znakomity producent i realizator dźwięku Michał Kupicz - ojciec chrzestny polskiej muzyki alternatywnej. Ocieplenie instrumentów, zmniejszenie rozpiętości tonalnej materiału, czy zagęszczenie ścieżek, sprawiło, że psychodeliczne, gitarowe kompozycje zostały natchnione mglistą, opiumową aurą i zamknięte w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni. Linie melodyczne poczęły stroszyć się i fałdować, konfrontując słuchacza z wizją rozpadu i emocjonalnego rozbicia. Wreszcie nastrój stał się w pełni kompatybilny z treścią utworów. Pohlebne opinie o „Headache” pozbawiły Trupę Trupa komfortu anonimowosci. Nowy album zespołu, którego międzynarodowa premiera (kooperacja Ici d'ailleurs z Blue Tapes and X-Ray Records) już jutro, zjawia się w atmosferze oczekiwania na artystyczny sukces, sięgający dalej niż lokalny obieg. Nadejście „Jolly New Songs” anonsowała legendarna alternatywna stacja radiowa KEXP ze Stanów Zjednoczonych, jak i brytyjski portal The Quietus. To pierwszy w dyskografii zespołu album, na którym musi się on zmierzyć z ciężarem oczekiwań, zweryfikować swoją wartość i udźwignąć ciężar dotychczasowych pochwał. „Jolly New Songs” podąża śladem wytyczonym przez „Headache”. Zarówno jeśli chodzi o brzmienie (po raz kolejny znakomita praca Michała Kupicza) jak i dramaturgię. To muzyka z pozoru anemiczna, zanurzona w melancholii i poczuciu rezygnacji. Jednak pod tą zewnętrzną skorupą buzują emocje, co i rusz manifestowane mocnymi spiętrzeniami i jazgoczącymi ścianami gitarowego zgiełku. W warstwie estetycznej spotykają się tu inspiracje, które od lat przewijają się w dyskografii Trupy. Jednak dopiero na „Jolly New Songs” uzyskują, najdojrzalszą i najbardziej wyrafinowaną formę. Usłyszymy tu historię muzyki rockowej w pigułce; grunge'ową posępność; gitarową psychodelię, hipnotyczne repetycje, post-rockową melancholię a'la Radiohead i „beatlesowskie” akordy, na których oparte zostały linie melodyczne piosenek. Dramaturgia albumu jest oparta na wyrazistych kontrastach między wyciszeniami, a erupcjami hałasu. Minimalistyczne ballady znajdują swe zwieńczenie w pełnokrwistych, hymnicznych crescendach. Z jednej strony zostajemy ogłuszeni ekspresyjnymi kulminacjami, z drugiej zahipnotyzowani melodyką piosenek i melancholią tkwiącą w głosach wokalistów (Kwiatkowski, Juchniewicz). Vintage-rockowa stylistyka, pobudzana wrzawą kulminacji, jest również doskonałym punktem wyjścia dla energetycznych i transowych występów grupy. Na „Jolly New Songs” zespół stanowczo ograniczył charakterystyczny dla swojego wcześniejszego repertuaru element groteski. Tak eksponowany dotąd cyrkowo- karnawałowy klimat piosenek, o którym w wywiadzie dla Popup Music Kwiatkowski mówił: „Połączenie ciemności z wesołą melodią dla mnie brzmi cyrkowo, ale jeszcze mroczniej, ohydnej, przewrotnie.” – znikł przygnieciony ciężarem posępności. Wspomnienie o „brechtowsko-weilowskim” charakterze twórczości Trupy Trupa, na nowym albumie możemy odnaleźć, jedynie w ironicznym „Only Good Weather”, w balladzie „Coffin”, czy też przewrotnym tytule płyty. Nastrój odrealnienia i odrętwienia dojmująco charakteryzuje ten anty-przebojowy repertuar. Podobnie rzecz ma się z tekstami piosenek. Te, pełne są lakoniczności, niedopowiedzeń, otwarte na osobistą interpretację. Nastrojem i konstrukcją nawiązują do poetyckiej twórczości Kwiatkowskiego, autora kilku tomików wierszy m.in. cyklu „Powinni się nie narodzić”. Słowa piosenek „Jolly New Songs” owiane są posępnym całunem zadumy, marazmu, wewnętrznego niepokoju. W nuconych półgłosem słowach; podobnie jak w tych deklamowanych oskarżycielskim tonem; wykrzykiwanych z bezsilności i gniewu, oraz w tych cedzonych niczym mantra, kryje się głównie mrok. Towarzyszy mu poczucie krzywdy („Never forget”) i utknięcia w mentalnym i emocjonalnym klinczu („Jolly New Song”). Miłość zaś, jest tu uczuciem hipnotycznym, dziwnie skrzywionym, graniczącym z obłędem. Stanem bliższym apatii, niż egzaltacji („Love Supreme”). Turpizm podąża w parze z groteską („Coffin”). Zaś deklaracja wiary zmienia się w manifest pychy („None of Us”). W przypadku „Jolly New Songs” mamy do czynienia z albumem, na którym muzycy dobrze odrobili swoją pracę, doszlifowując fundament „Headache” i wzmacniając jego stropy. Zasłużone laury krytyki nad poprzednią płytą sprawiły jednak, że zespół wybrał wariant bezpieczny, proponując choć udany, to jednak suplement sprawdzonego uprzednio materiału. Jedyne zatem czego mi na „Jolly New Songs” zabrakło, to podjęcia większego artystycznego ryzyka. Cechowałoby ono zespół wybitny, a z pewnością Trupa Trupa do bycia takowym ma zarówno pretensje, jak i predyspozycje. Wierzę jednak, że długo na ten wybitny album nie będzie trzeba czekać. Trupa Trupa jest zespołem niemal statutowo any-przebojowym (urywane kulminacje, liczne zmiany dramaturgi, stronienie od chwytliwych refrenów), a jego muzyka znajduje się poza relacjami, które mogłyby łączyć ją z rozrywkowym mainstreamem. Jednocześnie nie można odmówić grupie udanych, wpadających w ucho piosenek, oraz wykonawczej charyzmy i rozmachu. Jakie zatem szanse na artystyczny sukces i zagraniczne docenienie mają gdańszczanie? Po pierwsze; mocny materiał. Po drugie; solidni wydawcy gwarantujący szeroką dystrybucję i skuteczny marketing. Po trzecie; przychylność ze strony krytyków i mediów. Pierwsze recenzje ze świata (tu i tu) wskazują, że będzie dobrze. Tego też muzykom gdańskiej formacji życzę z całego serca, bo sami, ciężką pracą u podstaw zapracowali sobie na uznanie słuchaczy i krytyków. Raz uchem raz okiem Jeśli wierzyć w rzeczywistość jaką kreuje w swoim tekście dla Dwutygodnika Bartosz Sadulski, Trupa Trupa to najagresywniejszy PR-owo polski zespół, zasypujący mailami skrzynki nie tylko polskich, ale i zagranicznych, muzycznych portali. A właściwie głównie zagranicznych, bo jak również z tekstu wynika, dla formacji dowodzonej przez Grzegorza Kwiatkowskiego sukces w tym antyludzkim państwie to sprawa drugorzędna, ważniejszy wydaje się poklask na Zachodzie. Tu na Porcys z jakimś szczególnym mailowym terrorem ze strony TT się nie spotkaliśmy, ale krótki research w tej sprawie potwierdza tę metodę gdańskiej grupy, choć to oczywiście żaden grzech. Za to kwestia zażyłości zespołu z zagranicą wydaje się w przypadku Trupy kluczowa. Na ich oficjalnej stronie w zakładce "o zespole" przeczytamy piętnaście wycinków z recek, w których polskich piszących nie uświadczymy. Mamy za to Pitchforka, Quietusa, czy Tiny Mix Tapes, ze sztandarowym kwiatkiem Rona Harta o singlu "To Me", który brzmi według niego jak "Beach Boys' Surf's Up crashing into MBV's Loveless". Zweryfikować to możecie pod ostatnim indeksem na najnowszym wydawnictwie Trupy, najlepiej w pozycji siedzącej. Idąc tym tokiem myślenia, na "Coffin" kryje się melancholia Clientele, "Falling" to nowofalowe próby Preoccupations, a w "Leave It All" chłopaki wskrzeszają ducha Morrisona. Wszystko to pewnie w jakichś dwóch promilach prawda, której odbiór leniwym recenzentom ułatwia fakt, że polski zespół miast szukać własnego języka, z lepszym lub gorszym skutkiem stylizuje się na swoje zaoceaniczne inspiracje. S.Kuczok ..::TRACK-LIST::.. 1. Against Breaking Heart Of A Breaking Heart Beauty 4:03 2. Coffin 4:29 3. Falling 2:47 4. Mist 3:55 5. Jolly New Song 4:48 6. Leave It All 7:43 7. Love Supreme 3:37 8. Never Forget 4:26 9. None Of Us 4:06 10. Only Good Weather 5:43 11. To Me 3:44 Recorded in 2016/2017 at Dickie Dreams Studio in Gdańsk, Poland ..::OBSADA::.. Bass, Guitar, Vocals - Wojciech Juchniewicz Drums - Tomek Pawluczuk Guitar, Vocals - Grzegorz Kwiatkowski Keyboards, Guitar - Rafał Wojczal https://www.youtube.com/watch?v=bf1fZvBM4bQ Ponieważ wiem, iż bywają problemy z pobraniem moich wstawek bardzo proszę osoby, którym się to udało o udostępnianie innym użytkownikom. Nie zachowujcie się jak pisowsko-konfederackie ścierwa... Przekaz POLSKI, nie lewacki... ***** *** i konfederacje!!! W 1989 roku dostaliśmy ogromną szansę wyjścia z ruskiej dupy... Nie dajmy się znowu tam wcisnąć!!! SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-09-07 10:10:48
Rozmiar: 118.69 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Próżno szukać tutaj przebłysków nadziei i jaśniejszych punktów programu, może takim mógłby być “Falling” z kapitalnym przejściem w finale, ale przecież pozostaje tekst, jak zwykle niezbyt optymistyczny. Pukusiłbym się o zestawienie “Headache” i “Jolly New Songs” analogicznie do “Kid A” i “Amnesiac” Radiohead. Nie o przełom i stylistykę rzecz jasna chodzi, ale o bliskie sobie wątki, które na kolejną płytę przenieśli Brytyjczycy i z którymi podobnie robi Trupa Trupa. Fakt, tytułowe „jolly songs” na czwartej płycie są może i bardziej spójne czy piosenkowe, ale często własnie w momencie, kiedy od nich czegoś oczekujemy, zmieniają się i zaskakują. Nie ma tutaj psychodelicznych szaleństw jak na Headache, jest za to dość jednostajny i spokojny nastrój. “Never Leave It All” czy “Love Supreme” kapitalnie go podkreślają, kiedy z tej monotonii wysuwa się coś wibrującego, wyłaniającego jak powtarzalne słowa czy snująca się w tle gitara elektryczna. Rzężące gitary są tutaj bliskie post-rockowym zapędom, ale bez niepotrzebnych i przemęczonych już dawno emocjonalnych uniesień; więcej tu muzycznych repetycji czy beatlesowskich zaśpiewek. Trupa Trupa w gitarowy okiełznany tutaj jazgot wprowadza poetycką lirykę i dozę subtelności. Nie jest już tak cyrkowa jak na “++”, raczej stawia na łączenie potęgi dorobku rock’n’rolla z dozą subtelności i delikatności. Nie zawsze wychodzą z tego przeboje skrojone na radio, ale często refleksyjne kompozycje z przemyślaną warstwą instrumentalną i dopracowanym – po raz kolejny przez Michała Kupicza – brzmieniem. Ta nietypowość i nieoczywistość jest być może tym, co ujmuje krytyków zza granicy w muzyce Trupy Trupa; zespół nie popada w rockowy czy shoegaze’owy banał, jednocześnie nie sili się na przyswajalność dla masowego słuchacza. Jest w tym wyraźny sygnał dążenia do własnej muzycznej wrażliwości i nieustępliwość w kreowaniu języka. Kwartet robi to coraz skuteczniej i oby ten progres trwał dalej. Jakub Knera Recenzję poprzedniej płyty gdańszczan „Headache” z 2015 roku podsumowałem w ten oto sposób: „Myślę, że Trupa Trupa pokaże swoje prawdziwe oblicze na kolejnym krążku, oby nie idąc po trupach… Obecnie grupa przechodzi swoisty proces: odrzuca, neguje, podważa pewne schematy, zrzuca z siebie ograniczenia i konsekwentnie rozbija stylistyczne bariery”. Nie chcę przypisywać sobie jakichś proroczych zdolności – nawet nie mam zamiaru aspirować do pełnienia takiej funkcji na rzecz opisywanej przeze mnie tu, i gdziekolwiek indziej, muzyki, ale koniec końców, tak się właśnie stało. Gdański zespół złożony z czterech niezwykle utalentowanych dżentelmenów: Grzegorz Kwiatkowski (gitara, wokal), Wojciech Juchniewicz (bas, gitara, wokal), Rafał Wojczal (instrumenty klawiszowe, gitara) i Tomek Pawluczuk (perkusja), odczytał moje intencje. Czuję w kościach, ale nie prorokuję, że chłopaki nagrali album, do którego będę wracał po latach nie tylko ja, ale też ci, którzy cenią sobie oryginalność utkaną z gitarowych brzmień, a to nie jest częstym zjawiskiem we współczesnej muzyce. Właściwie mógłbym zakończyć ten tekst na powyższych słowach, gdyż są takie płyty, jak choćby „Jolly New Song”, którym nie są potrzebne dodatki w postaci relacji z przebiegu procesu nagrywania, z kim muzycy nawiązali kontakty, ile nocy nie przespali w trakcie realizacji, czy ile pękło strun i porwało się naciągów po drodze. Jedno jest pewne, że dawno nie mieliśmy na polskim rynku fonograficznym, tak docenionej na świecie formacji, jak Trupa Trupa. Krążkiem „Headache” wryli się w pamięci zachodniego odbiorcy. „Jolly New Song” z kolei ten proces pogłębił i utrwalił, a być może przekonał nieprzekonanych do ich muzyki. Żeby nie być gołosłownym odnośnie zainteresowania twórczością kwartetu poza naszymi granicami, podeprę się faktem, iż amerykańska stacja radiowa KEXP już na etapie singlowego nagrania „To Me” (miał premierę 1 września), do którego znakomite wideo nakręcił Benjamin Finger (od kilku lat opisuję jego muzykę na Nowej Muzyce), zachwyciła się muzyką Trupy Trupy, pisząc: „Their 2015 release „Headache” has very strong song writing and seems to be carrying that strength over to singles we’ve heard from their upcoming record Jolly New Songs due out later this year. Definitely watch out for these guys.” Można oczywiście pójść w zbanalizowany słowotok słyszanych inspiracji w poszczególnych kompozycjach na „Jolly New Song”. Pewnie każdy z nas mógłby podać wiele takich przykładów, ale tym razem oszczędzę sobie i wam takowej wyliczanki, poza jedną uwagą – być może mniej oczywistą niż wymienienie Sonic Youth czy My Bloody Valentine. Ciekawych skojarzeń doznałem przy utworze „Love Supreme”, w którym brzmienie pulsującego z odpowiednią dramaturgią melotronu, poprowadziło mnie do „Symphonic Holocaust”, jedynego wydawnictwa muzyków szwedzkich grup Anekdoten i Landberk, stworzonego pod szyldem Morte Macabre. Znalazły się na nim autorskie wersje fragmentów ścieżek dźwiękowych do takich filmów jak: „Dziecko Rosemary”, czy włosko-kolumbijskiego horroru kanibalistycznego z lat 80., pt. „Nadzy i rozszarpani”. Pięknie się to wszystko zgrywa: Trupa Trupa na planie gore horroru! Tak się składa, że opisuję muzykę Trupy Trupy od pierwszych ich wydawnictw (tu razem o „LP i „++”), obserwowanie rozwoju u tych artystów jest wyjątkowym doświadczeniem. Z drugiej strony miałem też możliwość bycia blisko powstawania „Jolly New Song”. Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego, chłopaki definitywnie wyzbyli się inspiracyjnych ciągot z The Doors i The Beatles, co mnie bardzo cieszy, szczególnie w przypadku nawiązań do „supergrupy” z Liverpoolu. Zestawianie „LP i „++” z „Jolly New Song”, to jak porównywanie smartfona z telegrafem. Ponadplanetarne brzmienie nowych kompozycji jest czymś na kształt skoku technologicznego. Trupa Trupa uruchomiła proces z trwałą warstwą ochronną przed upływającym czasem. Łukasz Komła Mimo wciąż rosnącego zainteresowania polską muzyką na zachodzie, rzadko kto może pochwalić się uznaniem samego Sashy Frare-Jonesa, papieża dziennikarstwa muzycznego piszącego dla LA Times, czy NY Times. Namaszczeni pochlebstwami amerykanina członkowie gdańskiej Trupy Trupa oczekują premiery swojego nowego albumu „Jolly New Songs”, który zweryfikuje zachwyty i zaufanie jakim obdarzyły grupę zagraniczne i rodzime media. Marzenie o międzynarodowym sukcesie polskiej muzyki rozrywkowej, wciąż pozostaje jedynie pobożnym życzeniem rodzimych krytyków i publiczności. Rozpoznawalność i rzesze wiernych fanów, którymi mogą poszczycić się polskie kapele metalowe; uznanie, czy zagraniczne kontrakty dla twórców alternatywnych, to wszystko często pozostaje poza zasięgiem większości rodzimych twórców. Z kolei aby zobrazować jak wsobnymi ścieżkami kroczy zainteresowanie polskimi wykonawcami zagranicą wystarczy sięgnąć po ubiegłoroczne zestawienie Spotify. Grupie artystów złożonych z eksportowych metalowców (Behemoth, Vader, Decapitated) i prog-rockowców (Riverside); kompozytorów muzyki filmowej i teatralnej (Preisner, Korzeniowski); Michała Szpaka (udział w Eurowizji); Orkiestry Polskiego Radia i housowego duetu Loui & Scibi (jak mniemam anonimowego dla większości dziennikarzy muzycznych w Polsce) przewodzi Marcin Przybyłowicz twórca muzyki … do gry „Wiedźmin 3. Dziki Gon”. Nie ma na liście ani Brodki, ani Kuby Ziołka, którymi ostatnio najchętniej chcielibyśmy zabłysnąć na zachodzie. Kolejnym pretendentem do bycia zagranicznym ambasadorem polskiej muzyki jest gdański kwartet Trupa Trupa (Grzegorz Kwiatkowski - głos i gitara; Wojciech Juchniewicz - głos, bas, gitara; Rafał Wojczal - klawisze, gitara; Tomasz Pawluczuk - bębny). Zespół ma na to mocne papiery. W rocznym podsumowaniu 2015 roku, Sasha Frere-Jones, jeden z najbardziej wpływowych dziennikarzy muzycznych za oceanem, wymienił Trupę jako jeden z najciekawszych obecnie rockowych zespołów na świecie. Pod wrażeniem wydanej w 2015 płyty (zagraniczna reedycja odbyła się we francuskiej Ici d'ailleurs i brytyjskiej Blue Tapes and X-Ray Records) byli również m.in. dziennikarze opiniotwórczego portalu The Quietus (mocno zorientowanego w polskiej scenie alternatywnej), którzy określili „Headache” pierwszym prawdziwym momentem świetności grupy. Trzecia w dyskografii i zarazem przełomowa dla Trupy Trupa płyta „Headache” ukazała się w 2015 roku. Jej zawartość to studium bólu i cierpienia. Katartyczny seans; traumatyczny i oczyszczający zarazem. Muzyka kojąca melodyjnymi zwrotkami i krzycząca gitarową furią w refrenach. Rewolucyjna w stosunku do poprzedników („LP” z 2011. „++” z 2013) wartość tej płyty jest w po części zasługą koncepcji brzmieniowej, o którą zadbał znakomity producent i realizator dźwięku Michał Kupicz - ojciec chrzestny polskiej muzyki alternatywnej. Ocieplenie instrumentów, zmniejszenie rozpiętości tonalnej materiału, czy zagęszczenie ścieżek, sprawiło, że psychodeliczne, gitarowe kompozycje zostały natchnione mglistą, opiumową aurą i zamknięte w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni. Linie melodyczne poczęły stroszyć się i fałdować, konfrontując słuchacza z wizją rozpadu i emocjonalnego rozbicia. Wreszcie nastrój stał się w pełni kompatybilny z treścią utworów. Pohlebne opinie o „Headache” pozbawiły Trupę Trupa komfortu anonimowosci. Nowy album zespołu, którego międzynarodowa premiera (kooperacja Ici d'ailleurs z Blue Tapes and X-Ray Records) już jutro, zjawia się w atmosferze oczekiwania na artystyczny sukces, sięgający dalej niż lokalny obieg. Nadejście „Jolly New Songs” anonsowała legendarna alternatywna stacja radiowa KEXP ze Stanów Zjednoczonych, jak i brytyjski portal The Quietus. To pierwszy w dyskografii zespołu album, na którym musi się on zmierzyć z ciężarem oczekiwań, zweryfikować swoją wartość i udźwignąć ciężar dotychczasowych pochwał. „Jolly New Songs” podąża śladem wytyczonym przez „Headache”. Zarówno jeśli chodzi o brzmienie (po raz kolejny znakomita praca Michała Kupicza) jak i dramaturgię. To muzyka z pozoru anemiczna, zanurzona w melancholii i poczuciu rezygnacji. Jednak pod tą zewnętrzną skorupą buzują emocje, co i rusz manifestowane mocnymi spiętrzeniami i jazgoczącymi ścianami gitarowego zgiełku. W warstwie estetycznej spotykają się tu inspiracje, które od lat przewijają się w dyskografii Trupy. Jednak dopiero na „Jolly New Songs” uzyskują, najdojrzalszą i najbardziej wyrafinowaną formę. Usłyszymy tu historię muzyki rockowej w pigułce; grunge'ową posępność; gitarową psychodelię, hipnotyczne repetycje, post-rockową melancholię a'la Radiohead i „beatlesowskie” akordy, na których oparte zostały linie melodyczne piosenek. Dramaturgia albumu jest oparta na wyrazistych kontrastach między wyciszeniami, a erupcjami hałasu. Minimalistyczne ballady znajdują swe zwieńczenie w pełnokrwistych, hymnicznych crescendach. Z jednej strony zostajemy ogłuszeni ekspresyjnymi kulminacjami, z drugiej zahipnotyzowani melodyką piosenek i melancholią tkwiącą w głosach wokalistów (Kwiatkowski, Juchniewicz). Vintage-rockowa stylistyka, pobudzana wrzawą kulminacji, jest również doskonałym punktem wyjścia dla energetycznych i transowych występów grupy. Na „Jolly New Songs” zespół stanowczo ograniczył charakterystyczny dla swojego wcześniejszego repertuaru element groteski. Tak eksponowany dotąd cyrkowo- karnawałowy klimat piosenek, o którym w wywiadzie dla Popup Music Kwiatkowski mówił: „Połączenie ciemności z wesołą melodią dla mnie brzmi cyrkowo, ale jeszcze mroczniej, ohydnej, przewrotnie.” – znikł przygnieciony ciężarem posępności. Wspomnienie o „brechtowsko-weilowskim” charakterze twórczości Trupy Trupa, na nowym albumie możemy odnaleźć, jedynie w ironicznym „Only Good Weather”, w balladzie „Coffin”, czy też przewrotnym tytule płyty. Nastrój odrealnienia i odrętwienia dojmująco charakteryzuje ten anty-przebojowy repertuar. Podobnie rzecz ma się z tekstami piosenek. Te, pełne są lakoniczności, niedopowiedzeń, otwarte na osobistą interpretację. Nastrojem i konstrukcją nawiązują do poetyckiej twórczości Kwiatkowskiego, autora kilku tomików wierszy m.in. cyklu „Powinni się nie narodzić”. Słowa piosenek „Jolly New Songs” owiane są posępnym całunem zadumy, marazmu, wewnętrznego niepokoju. W nuconych półgłosem słowach; podobnie jak w tych deklamowanych oskarżycielskim tonem; wykrzykiwanych z bezsilności i gniewu, oraz w tych cedzonych niczym mantra, kryje się głównie mrok. Towarzyszy mu poczucie krzywdy („Never forget”) i utknięcia w mentalnym i emocjonalnym klinczu („Jolly New Song”). Miłość zaś, jest tu uczuciem hipnotycznym, dziwnie skrzywionym, graniczącym z obłędem. Stanem bliższym apatii, niż egzaltacji („Love Supreme”). Turpizm podąża w parze z groteską („Coffin”). Zaś deklaracja wiary zmienia się w manifest pychy („None of Us”). W przypadku „Jolly New Songs” mamy do czynienia z albumem, na którym muzycy dobrze odrobili swoją pracę, doszlifowując fundament „Headache” i wzmacniając jego stropy. Zasłużone laury krytyki nad poprzednią płytą sprawiły jednak, że zespół wybrał wariant bezpieczny, proponując choć udany, to jednak suplement sprawdzonego uprzednio materiału. Jedyne zatem czego mi na „Jolly New Songs” zabrakło, to podjęcia większego artystycznego ryzyka. Cechowałoby ono zespół wybitny, a z pewnością Trupa Trupa do bycia takowym ma zarówno pretensje, jak i predyspozycje. Wierzę jednak, że długo na ten wybitny album nie będzie trzeba czekać. Trupa Trupa jest zespołem niemal statutowo any-przebojowym (urywane kulminacje, liczne zmiany dramaturgi, stronienie od chwytliwych refrenów), a jego muzyka znajduje się poza relacjami, które mogłyby łączyć ją z rozrywkowym mainstreamem. Jednocześnie nie można odmówić grupie udanych, wpadających w ucho piosenek, oraz wykonawczej charyzmy i rozmachu. Jakie zatem szanse na artystyczny sukces i zagraniczne docenienie mają gdańszczanie? Po pierwsze; mocny materiał. Po drugie; solidni wydawcy gwarantujący szeroką dystrybucję i skuteczny marketing. Po trzecie; przychylność ze strony krytyków i mediów. Pierwsze recenzje ze świata (tu i tu) wskazują, że będzie dobrze. Tego też muzykom gdańskiej formacji życzę z całego serca, bo sami, ciężką pracą u podstaw zapracowali sobie na uznanie słuchaczy i krytyków. Raz uchem raz okiem Jeśli wierzyć w rzeczywistość jaką kreuje w swoim tekście dla Dwutygodnika Bartosz Sadulski, Trupa Trupa to najagresywniejszy PR-owo polski zespół, zasypujący mailami skrzynki nie tylko polskich, ale i zagranicznych, muzycznych portali. A właściwie głównie zagranicznych, bo jak również z tekstu wynika, dla formacji dowodzonej przez Grzegorza Kwiatkowskiego sukces w tym antyludzkim państwie to sprawa drugorzędna, ważniejszy wydaje się poklask na Zachodzie. Tu na Porcys z jakimś szczególnym mailowym terrorem ze strony TT się nie spotkaliśmy, ale krótki research w tej sprawie potwierdza tę metodę gdańskiej grupy, choć to oczywiście żaden grzech. Za to kwestia zażyłości zespołu z zagranicą wydaje się w przypadku Trupy kluczowa. Na ich oficjalnej stronie w zakładce "o zespole" przeczytamy piętnaście wycinków z recek, w których polskich piszących nie uświadczymy. Mamy za to Pitchforka, Quietusa, czy Tiny Mix Tapes, ze sztandarowym kwiatkiem Rona Harta o singlu "To Me", który brzmi według niego jak "Beach Boys' Surf's Up crashing into MBV's Loveless". Zweryfikować to możecie pod ostatnim indeksem na najnowszym wydawnictwie Trupy, najlepiej w pozycji siedzącej. Idąc tym tokiem myślenia, na "Coffin" kryje się melancholia Clientele, "Falling" to nowofalowe próby Preoccupations, a w "Leave It All" chłopaki wskrzeszają ducha Morrisona. Wszystko to pewnie w jakichś dwóch promilach prawda, której odbiór leniwym recenzentom ułatwia fakt, że polski zespół miast szukać własnego języka, z lepszym lub gorszym skutkiem stylizuje się na swoje zaoceaniczne inspiracje. S.Kuczok ..::TRACK-LIST::.. 1. Against Breaking Heart Of A Breaking Heart Beauty 4:03 2. Coffin 4:29 3. Falling 2:47 4. Mist 3:55 5. Jolly New Song 4:48 6. Leave It All 7:43 7. Love Supreme 3:37 8. Never Forget 4:26 9. None Of Us 4:06 10. Only Good Weather 5:43 11. To Me 3:44 Recorded in 2016/2017 at Dickie Dreams Studio in Gdańsk, Poland ..::OBSADA::.. Bass, Guitar, Vocals - Wojciech Juchniewicz Drums - Tomek Pawluczuk Guitar, Vocals - Grzegorz Kwiatkowski Keyboards, Guitar - Rafał Wojczal https://www.youtube.com/watch?v=bf1fZvBM4bQ Ponieważ wiem, iż bywają problemy z pobraniem moich wstawek bardzo proszę osoby, którym się to udało o udostępnianie innym użytkownikom. Nie zachowujcie się jak pisowsko-konfederackie ścierwa... Przekaz POLSKI, nie lewacki... ***** *** i konfederacje!!! W 1989 roku dostaliśmy ogromną szansę wyjścia z ruskiej dupy... Nie dajmy się znowu tam wcisnąć!!! SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-09-07 10:04:52
Rozmiar: 290.52 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Trupa Trupa to jeden z niewielu zespołów z kręgu polskiej alternatywy, które regularnie występują poza granicami naszego kraju i zdobywają zasłużony rozgłos. Nie jest to może fenomen na skalę Behemoth - wyprzedzającego w Stanach Zjednoczonych kluby na kilka tysięcy osób - ale na pewno dobry przykład grupy stale wzmacniającej swój status i jednocześnie nieustannie rozwijającej się od strony muzycznej. Poprzedni album ("Of the Sun") dostarczał paliwa internetowym krzykaczom, którzy uważali, że pompowanie balonika gdańskiej grupie staje się irytujące, a jej muzyka stała się przeciętna, maksymalnie uśredniona, ale "B Flat A" to powrót do wysokiej formy i to w takim stylu, że nikt nie będzie śmiał się pod nosem. "B Flat A" jest dokładnie tym, czym "Of the Sun" nie było i już dzięki temu wyprzedza starszy materiał w przedbiegach - Trupa Trupa nigdy nie brzmiała równie swobodnie jak teraz. Pozostajemy w bogatym świecie rocka psychodelicznego wchodzącego w konszachty z post-punkiem czy nawet art-rockiem, ale to nie przynależność gatunkowa, a sposób pisania piosenek uległ wielkiej zmianie na plus. Każda z nich składa się z pojedynczych pomysłów, które czasami przeradzają się w warkocze hałaśliwych zgrzytów, ale częściej prowadzą w nieznane za pomocą sennej transowości. Nie każdemu spodoba się takie podejście, bo choćby Trupa Trupa z całych sił próbowała zabrzmieć ładnie, jej najnowsze dzieło trzeba uznać za dziwne, ułożone według klucza dalekiego od standardów przebojowych piosenek rockowych. W okolicach premiery pierwszego singla ("Twitch") miałem problem z nowym pomysłem na siebie zespołu, bo jak to tak? Cała warstwa melodyczna zatopiona głęboko w miksie? Gwałtowne przejścia ze zwrotki w refren? I to wszystko pozbawione pompatycznego crescendo? Takie gierki rodzą wiele wątpliwości, ale po osłuchaniu się z krążkiem apetyt na ciągłe zaskakiwanie zaczyna wzrastać. Na tym polega jego siła. Na "B Flat A" imponuje nie tylko oszukiwanie słuchacza, ale także celowe utrudnianie czerpania radości z poszczególnych utworów. Trupa Trupa lubi stale rekonstruować swoją muzykę i dodawać jej dziesięć punktów więcej na skali dziwności. Na stole nie leżą wprawdzie jazzowe improwizacje, tylko gotowe hity, ale są celowo psute, wykręcane na różne strony i przemieniane w dźwiękową masę, która nie zmusi do tupania nogą, tylko do rozbierania jej na czynniki pierwsze i podejmowania prób zrozumienia tych przedziwnych struktur. To oczywiście bardzo wkurzające, ale... czy artyści nie powinni nas wkurzać i prowokować? Ogrom znaków zapytania rodzi nawet wytypowany na drugi singiel, króciutki "Uniforms", najbardziej przebojowy kawałek z całego albumu, gdzie mimo sympatycznej podpórki w postaci beatlesowskiej melodii, zespół burzy wrażenia ponakładanymi na siebie wokalami oraz noise'owo-rozedrganym finałem. Później pojawia się brzmiący jak Pink Floyd podejmujące wyzwanie nagrania slowcore'owego materiału "Lit", dalej "All And All" zanurzone w alt-country albo wystawione na otwarcie "Moving", gdzie post-punk spotyka rwane wokale do bólu przypominające późniejsze wcielenia Swans. "B Flat A" nie będzie sensacją na ogromną skalę - jest na nim za dużo zagwozdek i nieoczywistości - ale przekopanie się przez najnowsze pomysły Trupy Trupa to niezwykle fascynujące doświadczenie. Jeśli pragniecie psychodelicznej podróży na trzeźwo, sprawdźcie ten materiał. Soundrive Funkcjonowanie jako kulturalny towar eksportowy nie może jednak warunkować bezkrytycznej reakcji. Najnowsze dzieło, którym uraczyła nas Trupa Trupa, nie daje zresztą powodów do zachwytów. Dokładna eksploracja premierowych kompozycji pozwala na odkrycie tajemnicy międzynarodowych sukcesów zespołu. Sekret tkwi w postpunkowym brzmieniu uszytym na miarę pragnień amerykańskiego i brytyjskiego rynku. To hałaśliwy, transowy gitarowy puls, ale dopięty na ostatni guzik. Uporządkowany i gładki. Pozbawiony chropowatych konturów, a przede wszystkim alienującej charakterystyki gatunku. Sklejony z mnogości burzliwych cytatów (od Can do wczesnych Pink Floyd), lecz bardziej metodą wychwytywania symetrii niż poprzez anarchiczny, burroughsowski cut-up. To muzyka, która w pełni satysfakcjonuje zachodniego odbiorcę, ponieważ nie naraża go na konfrontację kulturową. Trzymając się konotacji postpunkowych, gdańska kapela jest w pewnym sensie anty-Siekierą. Zamiast posługiwać się narracją potęgującą mistyczną obcość gitarowej polskości, grupa unicestwia lokalną tożsamość i inwestuje całą siłę twórczą w celebrację zagranicznego wzorca. Odtwarza melodie, które są dobrze znane amerykańskim oraz brytyjskim dziennikarzom. Przedstawia wierną adaptację popkulturowych obsesji Wielkiego Świata. "B Flat A" jest owocem rynkowego poskromienia kulturowej unikalności. Projektem, który uśmiecha się do dominującego, zagranicznego pejzażu, zamiast się z nim konfrontować. To płyta pojawiająca się na ustach obcojęzycznych dziennikarzy na zasadzie przyjemnej ciekawostki. Albumowy ekwiwalent Europejczyka popisującego się przed mikrofonem w popularnym tokijskim barze karaoke. Pozbawione własnego smaku przedsięwzięcie, mimo rozkrzyczanego brzmienia, jest pod każdym względem nieme. Nie twórczy, a odtwórczy produkt dokonujący aktu autoagresji na własnej tożsamości. To też dzieło nieme estetycznie. Tak bardzo nasiąknięte stylistycznymi, zewnętrznymi wpływami, że aż rozpadające się w dłoniach. Produkcja reprodukcji zyskująca zagraniczną aprobatę dzięki swej formalnej przeźroczystości. To wreszcie dzieło nieme ideologicznie. Konceptualizujące zło przy pomocy sloganowych tropów. Trochę fabularnego zacięcia dreszczowca, trochę melancholii Joy Division – pozory mitologizujące stek archetypów. Trywializacja niepokoju jako dopełnienie formuły bezpiecznej egzotyczności towaru wschodnioeuropejskiego. Czy warto więc kibicować? To już zależy od tego, w jaki sposób próbujemy wymierzyć sukces artystyczny – biorąc pod uwagę stopień kreatywności czy efektywności reprodukcyjnej. Łukasz Krajnik With B FLAT A this much acclaimed quartet from Gdańsk have produced their most epic and visceral statement to date. A universe where echoes of Can, Syd Barrett and Fugazi lovingly collide. “Off-kilter melodies, dense instrumentation and lyrical explorations of the darkest side of the human condition” — The Guardian In the 1963 introduction to his dystopian novel, Bend Sinister, Vladimir Nabokov talks of how the book’s plot – one of subterfuge, betrayal, imprisonment and death – “starts to breed in the bright broth of a rain puddle”. This oblong pool, “shaped like a cell that is about to divide”, reappears throughout the text as an ink blot then an ink stain, spilled milk, an image of ciliated thought, a footprint and the imprint of a human soul. Nabokov’s puddle could be the perfect metaphor for the music of Trupa Trupa. An entity that shapeshifts and documents different circumstances, but music that still reflects a single, inevitable truth. The band’s make up is key here; Trupa Trupa consists of “four friends and captains” with different personalities: something that creates, in the words of singer Grzegorz Kwiatkowski, “troubles”, which lead to “both a democracy and a polyphonic situation.” We could also look to their formidable back catalogue and sift through a body of work that can often sound hard, or blunt; akin to the offhand and oblique stories of a backwoodsman. But this bluntness is carefully couched in abstractions or clever patterns, courtesy of suggestive phrases and the imposition of tonal or rhythmic moods. It is also set off against the most beautiful and uplifting pop music. A conundrum, of course, but then one doesn’t look into Nabokovian puddles for ‘likes’. One element of the Gdansk band’s music is always there, in plain sight. Trupa Trupa look to confront evil; exploring, in Kwiatkowski’s words, “the wasteland of human nature where hatred and genocide are not just distant reverberations of Central European history but still resonate in contemporary reality.” The band often does this openly and without compromise; even if the lyrics love to deal in metaphor or intrigue. And yet, and maybe strangely in a world increasingly addicted to proclaiming “its own truth” online, Trupa Trupa still revels in making truthful music that needs no instant affirmation. On this new release, for example, the crushing plod of ‘Sick’ is driven by the lines, “I don’t know how to tell you that you’re sick”. Brilliantly evocative and double-dealing, it is a line that brings to mind both recent events and countryman Andrzej Żuławski’s 1971 film, The Third Part of the Night, where the metaphor of sickness is graphically and symbolically used to describe a society dealing with the pressure of both a physical and mental occupation. Here, the processed noises sound like they mutate, or decay as they progress; a sonic petri dish that reminds us that sometimes we have no control over the way things pan out. Inevitably, COVID hangs over everything like a broody rain cloud. Grzegorz Kwiatkowski talks of a “visible paranoia” in the studio during the recording of B FLAT A. “COVID also affected us. So our dark stuff was in my opinion even darker because of this super strange, frightening atmosphere all around us and inside of us.” According to Kwiatkowski the record – worked on when an American tour had to be canned at the last minute – is a “kind of a study of disintegration and decomposition.” Maybe the powerful track, ‘Uselessness’ documents this, where the sometimes overbearing arrangement drives home the core message. The music feels oppressive and threatening, almost physically forcing the listener into the position of those who feel useless in the face of such an assault. Though still carrying the weight of unseen or unheard histories, whether ancient or modern, B FLAT A is the release where the provincial math rock, woozy psychedelia and heavy folk elements finally coalesce in that most unfashionable of things, a sound that can fill a stadium. The band has always been able to shake the roots of any mountain in terms of making a noise but their new record showcases a new, outward-looking sensibility that could moonlight as the kind of sludgy, primetime pop-rock music that Pink Floyd once ensnared half the world’s youth with. Listen to the airy ‘All and All’ for example, with its gentle, organ bound melody. It could be a Beatles fly by, or a lost snippet from that period when Rick Wright took over song duties from Syd Barrett in the Floyd. In this regard it seems now that their last two releases, 2019’s Of the Sun and 2017’s Jolly New Songs were brilliant teases, “existential” records that played footsie with the listener, promising many brilliant things only to disappear into a mist with a wink and a nod. B FLAT A is a much more upfront affair, armed with a quiver full of sonic arrows such as potential world hit, ‘Uniforms’. This track, with its Guided By Voices-style simplicity, boils down all the nefarious, quixotic, algorithmic thoughts about “belonging” to a terrifying statement, “I wanna be all my uniforms”. The rumbling percussive pay off adds a certain irony as we stare at our own reflections, or more likely, bawl it out in affirmation whilst waving our lighters in the air. When asked whether the band would fancy revamping the formula that brought the world Live Aid, Kwiatkowski was blunt. “Not at all. Actually we really don’t like this kind of art. And our heroes are bands like Fugazi, Sonic Youth or the Velvet Underground and a lot of other stuff such as Glenn Gould or Schubert. And anyway, sometimes our gigs look like real hell. Very often before gigs I ask sound engineers and the light people to literally destroy everything. We give them total freedom but with this one suggestion: let’s make a very intensive rollercoaster situation.” B FLAT A also foregrounds one of Trupa Trupa’s great strengths – maybe an unfashionable one for these LCD times – namely, their collective ability to make incredibly tactile, physical music. The band approaches this task in a number of ways; sometimes like that of a master craftsman carving an ornate chair. Or a welder repairing a tank that’s been knocked up in a sortie. Regardless of the situation, nothing is left to chance, there is never the idea that the song and the texts have to undergo an awkward introduction after both have been created. Because of this B FLAT A is perhaps their most alert and “focused” record to date; it signals an intent and a placement of sound. Tracks like ‘Far Away’, ‘Kwietnik’ and ‘Twitch’ are driven by tough, strident beats and growling guitar passages, inhabiting an interesting hinterland; one in view of the camp fires set up by Goth and post rock. The record even treads water into metal territory, running off with a Rush lick like a dog with a bone. Never forget that this music can be a lot of fun, too. A love of opera and the power of Ohm have guided recent gigs. The band members also believe in “family friendship vibes” and “great, openhearted cooperation”, a rarity in the music industry. Kwiatkowski: “Year by year our family is bigger and stronger. We met so many great people on our way and these relations are as important as art. And all of this creates some kind of ethical landscape, which is also very very important for us and for our art.” Cryptic, funny, possessing of a great moral force, Trupa Trupa is a band for these times, whether we are ready for them or not. ..::TRACK-LIST::.. 1. Moving 02:45 2. Kwietnik 03:27 3. Twitch 02:51 4. Lines 03:24 5. Uniforms 02:02 6. Lit 02:46 7. Far Away 02:04 8. All And All 03:54 9. Uselessness 04:06 10. Sick 04:37 11. B FLAT A 06:11 ..::OBSADA::.. Grzegorz Kwiatkowski - gitara, wokal Wojtek Juchniewicz gitara basowa, gitara, wokal Rafał Wojczal - klawisze, gitara Tomek Pawluczuk - perkusja https://www.youtube.com/watch?v=dJBIcmh1BKk SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-22 19:36:37
Rozmiar: 94.19 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Trupa Trupa to jeden z niewielu zespołów z kręgu polskiej alternatywy, które regularnie występują poza granicami naszego kraju i zdobywają zasłużony rozgłos. Nie jest to może fenomen na skalę Behemoth - wyprzedzającego w Stanach Zjednoczonych kluby na kilka tysięcy osób - ale na pewno dobry przykład grupy stale wzmacniającej swój status i jednocześnie nieustannie rozwijającej się od strony muzycznej. Poprzedni album ("Of the Sun") dostarczał paliwa internetowym krzykaczom, którzy uważali, że pompowanie balonika gdańskiej grupie staje się irytujące, a jej muzyka stała się przeciętna, maksymalnie uśredniona, ale "B Flat A" to powrót do wysokiej formy i to w takim stylu, że nikt nie będzie śmiał się pod nosem. "B Flat A" jest dokładnie tym, czym "Of the Sun" nie było i już dzięki temu wyprzedza starszy materiał w przedbiegach - Trupa Trupa nigdy nie brzmiała równie swobodnie jak teraz. Pozostajemy w bogatym świecie rocka psychodelicznego wchodzącego w konszachty z post-punkiem czy nawet art-rockiem, ale to nie przynależność gatunkowa, a sposób pisania piosenek uległ wielkiej zmianie na plus. Każda z nich składa się z pojedynczych pomysłów, które czasami przeradzają się w warkocze hałaśliwych zgrzytów, ale częściej prowadzą w nieznane za pomocą sennej transowości. Nie każdemu spodoba się takie podejście, bo choćby Trupa Trupa z całych sił próbowała zabrzmieć ładnie, jej najnowsze dzieło trzeba uznać za dziwne, ułożone według klucza dalekiego od standardów przebojowych piosenek rockowych. W okolicach premiery pierwszego singla ("Twitch") miałem problem z nowym pomysłem na siebie zespołu, bo jak to tak? Cała warstwa melodyczna zatopiona głęboko w miksie? Gwałtowne przejścia ze zwrotki w refren? I to wszystko pozbawione pompatycznego crescendo? Takie gierki rodzą wiele wątpliwości, ale po osłuchaniu się z krążkiem apetyt na ciągłe zaskakiwanie zaczyna wzrastać. Na tym polega jego siła. Na "B Flat A" imponuje nie tylko oszukiwanie słuchacza, ale także celowe utrudnianie czerpania radości z poszczególnych utworów. Trupa Trupa lubi stale rekonstruować swoją muzykę i dodawać jej dziesięć punktów więcej na skali dziwności. Na stole nie leżą wprawdzie jazzowe improwizacje, tylko gotowe hity, ale są celowo psute, wykręcane na różne strony i przemieniane w dźwiękową masę, która nie zmusi do tupania nogą, tylko do rozbierania jej na czynniki pierwsze i podejmowania prób zrozumienia tych przedziwnych struktur. To oczywiście bardzo wkurzające, ale... czy artyści nie powinni nas wkurzać i prowokować? Ogrom znaków zapytania rodzi nawet wytypowany na drugi singiel, króciutki "Uniforms", najbardziej przebojowy kawałek z całego albumu, gdzie mimo sympatycznej podpórki w postaci beatlesowskiej melodii, zespół burzy wrażenia ponakładanymi na siebie wokalami oraz noise'owo-rozedrganym finałem. Później pojawia się brzmiący jak Pink Floyd podejmujące wyzwanie nagrania slowcore'owego materiału "Lit", dalej "All And All" zanurzone w alt-country albo wystawione na otwarcie "Moving", gdzie post-punk spotyka rwane wokale do bólu przypominające późniejsze wcielenia Swans. "B Flat A" nie będzie sensacją na ogromną skalę - jest na nim za dużo zagwozdek i nieoczywistości - ale przekopanie się przez najnowsze pomysły Trupy Trupa to niezwykle fascynujące doświadczenie. Jeśli pragniecie psychodelicznej podróży na trzeźwo, sprawdźcie ten materiał. Soundrive Funkcjonowanie jako kulturalny towar eksportowy nie może jednak warunkować bezkrytycznej reakcji. Najnowsze dzieło, którym uraczyła nas Trupa Trupa, nie daje zresztą powodów do zachwytów. Dokładna eksploracja premierowych kompozycji pozwala na odkrycie tajemnicy międzynarodowych sukcesów zespołu. Sekret tkwi w postpunkowym brzmieniu uszytym na miarę pragnień amerykańskiego i brytyjskiego rynku. To hałaśliwy, transowy gitarowy puls, ale dopięty na ostatni guzik. Uporządkowany i gładki. Pozbawiony chropowatych konturów, a przede wszystkim alienującej charakterystyki gatunku. Sklejony z mnogości burzliwych cytatów (od Can do wczesnych Pink Floyd), lecz bardziej metodą wychwytywania symetrii niż poprzez anarchiczny, burroughsowski cut-up. To muzyka, która w pełni satysfakcjonuje zachodniego odbiorcę, ponieważ nie naraża go na konfrontację kulturową. Trzymając się konotacji postpunkowych, gdańska kapela jest w pewnym sensie anty-Siekierą. Zamiast posługiwać się narracją potęgującą mistyczną obcość gitarowej polskości, grupa unicestwia lokalną tożsamość i inwestuje całą siłę twórczą w celebrację zagranicznego wzorca. Odtwarza melodie, które są dobrze znane amerykańskim oraz brytyjskim dziennikarzom. Przedstawia wierną adaptację popkulturowych obsesji Wielkiego Świata. "B Flat A" jest owocem rynkowego poskromienia kulturowej unikalności. Projektem, który uśmiecha się do dominującego, zagranicznego pejzażu, zamiast się z nim konfrontować. To płyta pojawiająca się na ustach obcojęzycznych dziennikarzy na zasadzie przyjemnej ciekawostki. Albumowy ekwiwalent Europejczyka popisującego się przed mikrofonem w popularnym tokijskim barze karaoke. Pozbawione własnego smaku przedsięwzięcie, mimo rozkrzyczanego brzmienia, jest pod każdym względem nieme. Nie twórczy, a odtwórczy produkt dokonujący aktu autoagresji na własnej tożsamości. To też dzieło nieme estetycznie. Tak bardzo nasiąknięte stylistycznymi, zewnętrznymi wpływami, że aż rozpadające się w dłoniach. Produkcja reprodukcji zyskująca zagraniczną aprobatę dzięki swej formalnej przeźroczystości. To wreszcie dzieło nieme ideologicznie. Konceptualizujące zło przy pomocy sloganowych tropów. Trochę fabularnego zacięcia dreszczowca, trochę melancholii Joy Division – pozory mitologizujące stek archetypów. Trywializacja niepokoju jako dopełnienie formuły bezpiecznej egzotyczności towaru wschodnioeuropejskiego. Czy warto więc kibicować? To już zależy od tego, w jaki sposób próbujemy wymierzyć sukces artystyczny – biorąc pod uwagę stopień kreatywności czy efektywności reprodukcyjnej. Łukasz Krajnik With B FLAT A this much acclaimed quartet from Gdańsk have produced their most epic and visceral statement to date. A universe where echoes of Can, Syd Barrett and Fugazi lovingly collide. “Off-kilter melodies, dense instrumentation and lyrical explorations of the darkest side of the human condition” — The Guardian In the 1963 introduction to his dystopian novel, Bend Sinister, Vladimir Nabokov talks of how the book’s plot – one of subterfuge, betrayal, imprisonment and death – “starts to breed in the bright broth of a rain puddle”. This oblong pool, “shaped like a cell that is about to divide”, reappears throughout the text as an ink blot then an ink stain, spilled milk, an image of ciliated thought, a footprint and the imprint of a human soul. Nabokov’s puddle could be the perfect metaphor for the music of Trupa Trupa. An entity that shapeshifts and documents different circumstances, but music that still reflects a single, inevitable truth. The band’s make up is key here; Trupa Trupa consists of “four friends and captains” with different personalities: something that creates, in the words of singer Grzegorz Kwiatkowski, “troubles”, which lead to “both a democracy and a polyphonic situation.” We could also look to their formidable back catalogue and sift through a body of work that can often sound hard, or blunt; akin to the offhand and oblique stories of a backwoodsman. But this bluntness is carefully couched in abstractions or clever patterns, courtesy of suggestive phrases and the imposition of tonal or rhythmic moods. It is also set off against the most beautiful and uplifting pop music. A conundrum, of course, but then one doesn’t look into Nabokovian puddles for ‘likes’. One element of the Gdansk band’s music is always there, in plain sight. Trupa Trupa look to confront evil; exploring, in Kwiatkowski’s words, “the wasteland of human nature where hatred and genocide are not just distant reverberations of Central European history but still resonate in contemporary reality.” The band often does this openly and without compromise; even if the lyrics love to deal in metaphor or intrigue. And yet, and maybe strangely in a world increasingly addicted to proclaiming “its own truth” online, Trupa Trupa still revels in making truthful music that needs no instant affirmation. On this new release, for example, the crushing plod of ‘Sick’ is driven by the lines, “I don’t know how to tell you that you’re sick”. Brilliantly evocative and double-dealing, it is a line that brings to mind both recent events and countryman Andrzej Żuławski’s 1971 film, The Third Part of the Night, where the metaphor of sickness is graphically and symbolically used to describe a society dealing with the pressure of both a physical and mental occupation. Here, the processed noises sound like they mutate, or decay as they progress; a sonic petri dish that reminds us that sometimes we have no control over the way things pan out. Inevitably, COVID hangs over everything like a broody rain cloud. Grzegorz Kwiatkowski talks of a “visible paranoia” in the studio during the recording of B FLAT A. “COVID also affected us. So our dark stuff was in my opinion even darker because of this super strange, frightening atmosphere all around us and inside of us.” According to Kwiatkowski the record – worked on when an American tour had to be canned at the last minute – is a “kind of a study of disintegration and decomposition.” Maybe the powerful track, ‘Uselessness’ documents this, where the sometimes overbearing arrangement drives home the core message. The music feels oppressive and threatening, almost physically forcing the listener into the position of those who feel useless in the face of such an assault. Though still carrying the weight of unseen or unheard histories, whether ancient or modern, B FLAT A is the release where the provincial math rock, woozy psychedelia and heavy folk elements finally coalesce in that most unfashionable of things, a sound that can fill a stadium. The band has always been able to shake the roots of any mountain in terms of making a noise but their new record showcases a new, outward-looking sensibility that could moonlight as the kind of sludgy, primetime pop-rock music that Pink Floyd once ensnared half the world’s youth with. Listen to the airy ‘All and All’ for example, with its gentle, organ bound melody. It could be a Beatles fly by, or a lost snippet from that period when Rick Wright took over song duties from Syd Barrett in the Floyd. In this regard it seems now that their last two releases, 2019’s Of the Sun and 2017’s Jolly New Songs were brilliant teases, “existential” records that played footsie with the listener, promising many brilliant things only to disappear into a mist with a wink and a nod. B FLAT A is a much more upfront affair, armed with a quiver full of sonic arrows such as potential world hit, ‘Uniforms’. This track, with its Guided By Voices-style simplicity, boils down all the nefarious, quixotic, algorithmic thoughts about “belonging” to a terrifying statement, “I wanna be all my uniforms”. The rumbling percussive pay off adds a certain irony as we stare at our own reflections, or more likely, bawl it out in affirmation whilst waving our lighters in the air. When asked whether the band would fancy revamping the formula that brought the world Live Aid, Kwiatkowski was blunt. “Not at all. Actually we really don’t like this kind of art. And our heroes are bands like Fugazi, Sonic Youth or the Velvet Underground and a lot of other stuff such as Glenn Gould or Schubert. And anyway, sometimes our gigs look like real hell. Very often before gigs I ask sound engineers and the light people to literally destroy everything. We give them total freedom but with this one suggestion: let’s make a very intensive rollercoaster situation.” B FLAT A also foregrounds one of Trupa Trupa’s great strengths – maybe an unfashionable one for these LCD times – namely, their collective ability to make incredibly tactile, physical music. The band approaches this task in a number of ways; sometimes like that of a master craftsman carving an ornate chair. Or a welder repairing a tank that’s been knocked up in a sortie. Regardless of the situation, nothing is left to chance, there is never the idea that the song and the texts have to undergo an awkward introduction after both have been created. Because of this B FLAT A is perhaps their most alert and “focused” record to date; it signals an intent and a placement of sound. Tracks like ‘Far Away’, ‘Kwietnik’ and ‘Twitch’ are driven by tough, strident beats and growling guitar passages, inhabiting an interesting hinterland; one in view of the camp fires set up by Goth and post rock. The record even treads water into metal territory, running off with a Rush lick like a dog with a bone. Never forget that this music can be a lot of fun, too. A love of opera and the power of Ohm have guided recent gigs. The band members also believe in “family friendship vibes” and “great, openhearted cooperation”, a rarity in the music industry. Kwiatkowski: “Year by year our family is bigger and stronger. We met so many great people on our way and these relations are as important as art. And all of this creates some kind of ethical landscape, which is also very very important for us and for our art.” Cryptic, funny, possessing of a great moral force, Trupa Trupa is a band for these times, whether we are ready for them or not. ..::TRACK-LIST::.. 1. Moving 02:45 2. Kwietnik 03:27 3. Twitch 02:51 4. Lines 03:24 5. Uniforms 02:02 6. Lit 02:46 7. Far Away 02:04 8. All And All 03:54 9. Uselessness 04:06 10. Sick 04:37 11. B FLAT A 06:11 ..::OBSADA::.. Grzegorz Kwiatkowski - gitara, wokal Wojtek Juchniewicz gitara basowa, gitara, wokal Rafał Wojczal - klawisze, gitara Tomek Pawluczuk - perkusja https://www.youtube.com/watch?v=dJBIcmh1BKk SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-22 19:32:21
Rozmiar: 233.15 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Absolutna sensacja! Odnaleziony po latach przez Piotra Obala zapis drugiego koncertu Kryzysu, jeszcze pod nazwą The Boors w Aninie 26 maja 1979 roku. Na płycie pełny zapis koncertu (33 minuty) z pierwszym, najmniej znanym programem zespołu. Nie mniej ważną częścią wydawnictwa jest kilkadziesiąt zdjęć z koncertu autorstwa Iliko Kurulishvili oraz wspomnienia jego uczestników. Absolutne perełki nigdzie w żadnej formie nie publikowane wcześniej: Every Rider Wonna Switch, Ramona, (Everybody’s Giving You) Invitation To Death, Colour Of The Money, I Got No Money, Time For Destroying (a.k.a. Nie zaznam spokoju), Karaiby [pierwszy numer zespołu!!] Oryginalna okładka autorstwa Roberta Brylewskiego została zremasteryzowana przez jego córkę, Ewę Brylewską. ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 2. (Not A) Communist 3. Shitass 4. Identity 5. Every Rider Wanna Switch* 6. Ramona* 7. (Everybody’s Giving You) Invitation To Death* 8. Tartak 9. Colour Of The Money* 10. Holidays in Siberia 11. I Got No Money* 12. Time For Destroying* (a.k.a. Nie zaznam spokoju) 13. Karaiby*/** 14. Untitled * - Nigdzie w żadnej formie nie publikowane wcześniej ** - Pierwszy numer zespołu. Track 14 is not listed, it sounds like fragment of 'Police and Thieves'. ..::OBSADA::.. Guitar, Vocals, Cover [Cover Art] - Robert 'Afa' Brylewski Drums - Kamil 'Blitz' Stoor Guitar, Vocals - Piotr 'Mrówa' Mrowiński Bass Guitar, Vocals - Marek 'Marcus' Iwańczuk https://www.youtube.com/watch?v=JE5GNaXcGqs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-20 18:56:48
Rozmiar: 80.59 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Absolutna sensacja! Odnaleziony po latach przez Piotra Obala zapis drugiego koncertu Kryzysu, jeszcze pod nazwą The Boors w Aninie 26 maja 1979 roku. Na płycie pełny zapis koncertu (33 minuty) z pierwszym, najmniej znanym programem zespołu. Nie mniej ważną częścią wydawnictwa jest kilkadziesiąt zdjęć z koncertu autorstwa Iliko Kurulishvili oraz wspomnienia jego uczestników. Absolutne perełki nigdzie w żadnej formie nie publikowane wcześniej: Every Rider Wonna Switch, Ramona, (Everybody’s Giving You) Invitation To Death, Colour Of The Money, I Got No Money, Time For Destroying (a.k.a. Nie zaznam spokoju), Karaiby [pierwszy numer zespołu!!] Oryginalna okładka autorstwa Roberta Brylewskiego została zremasteryzowana przez jego córkę, Ewę Brylewską. ..::TRACK-LIST::.. 1. Intro 2. (Not A) Communist 3. Shitass 4. Identity 5. Every Rider Wanna Switch* 6. Ramona* 7. (Everybody’s Giving You) Invitation To Death* 8. Tartak 9. Colour Of The Money* 10. Holidays in Siberia 11. I Got No Money* 12. Time For Destroying* (a.k.a. Nie zaznam spokoju) 13. Karaiby*/** 14. Untitled * - Nigdzie w żadnej formie nie publikowane wcześniej ** - Pierwszy numer zespołu. Track 14 is not listed, it sounds like fragment of 'Police and Thieves'. ..::OBSADA::.. Guitar, Vocals, Cover [Cover Art] - Robert 'Afa' Brylewski Drums - Kamil 'Blitz' Stoor Guitar, Vocals - Piotr 'Mrówa' Mrowiński Bass Guitar, Vocals - Marek 'Marcus' Iwańczuk https://www.youtube.com/watch?v=JE5GNaXcGqs SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-20 18:51:38
Rozmiar: 194.03 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Druga, studyjna płyta Darka Duszy i Demonów to wybuchowa mieszanka post punka, rock`n`rolla i punk rocka, doprawiona sarkastycznymi i krytycznymi tekstami Duszy. Za brzmienie płyty odpowiada ceniony realizator Jarek Toifl, okładkę zaprojektowała popularna undergroundowa artystka Akvarko. Darek Dusza i Demony to działający od dwóch lat zespół Darka Duszy – gitarzysty, autora tekstów i kompozytora od lat związanego ze sceną niezależną. Darek to założyciel kultowej Śmierci Klinicznej i niezapomnianego Absurdu. Przez wiele lat tworzył i grał w Shakin` Dudi, jest autorem wszystkich wielkich przebojów tego rock`n`rollowego zespołu. Pisał teksty dla Dżemu, Cree, Braci, Lory Szafran, Dubska czy Michała Urbaniaka. Oprócz niego zespół tworzą muzycy od lat związani ze śląską sceną punkową: Paulina Paleczna (ex Punk Rock Gang) – wokal Doktor Maupa (ex One Yer Bike) – bębny Mateusz Trybulec (The Harpagans) – bas W 2022 roku zespół zagrał na kilku ważnych, niezależnych festiwalach: Rocku na Bagnie, Rebeliancie, Outside Feście, Gotta Go i Memoriale Tik-Taka. Wszędzie był przyjmowany entuzjastycznie. Jesienią 2022 r. ukazała się nakładem Zimy bardzo dobrze przyjęta płyta „Karykatury”. W następnym 2023 roku zespół pojawił się m. in. na takich festiwalach jak Port Rocka, Ramona Fest, Róbmy Swoje, Alerta Alerta i Izerbejdżan Eko Fest. Rok 2024-2025 to kolejne koncerty w klubach i na festiwalach. Wydawca ..::TRACK-LIST::.. Offline 03:21 Zuo 02:20 Postanowienie 03:23 Skrzydła 03:22 Pompeje 03:26 Alergia 02:45 Szubienica 03:32 Co ludzie powiedzą 03:16 Polska Republika Tekturowa 03:32 Drugie dno 02:48 Bonusy: Hidden cores 02:48 Offline (english version) 03:21 ..::OBSADA::.. Paulina Paleczna-Brzuska - śpiew Mateusz Trybulec - gitara basowa, śpiew Doktor Maupa - perkusja, śpiew Darek Dusza – gitary, śpiew i pozostałe instrumenty Miks i mastering - Jarek Toifl Produkcja - Darek Dusza Projekt okładki - Akvarko https://www.youtube.com/watch?v=xQn2EjmeGqo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-17 12:23:29
Rozmiar: 88.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
..::OPIS::.. Druga, studyjna płyta Darka Duszy i Demonów to wybuchowa mieszanka post punka, rock`n`rolla i punk rocka, doprawiona sarkastycznymi i krytycznymi tekstami Duszy. Za brzmienie płyty odpowiada ceniony realizator Jarek Toifl, okładkę zaprojektowała popularna undergroundowa artystka Akvarko. Darek Dusza i Demony to działający od dwóch lat zespół Darka Duszy – gitarzysty, autora tekstów i kompozytora od lat związanego ze sceną niezależną. Darek to założyciel kultowej Śmierci Klinicznej i niezapomnianego Absurdu. Przez wiele lat tworzył i grał w Shakin` Dudi, jest autorem wszystkich wielkich przebojów tego rock`n`rollowego zespołu. Pisał teksty dla Dżemu, Cree, Braci, Lory Szafran, Dubska czy Michała Urbaniaka. Oprócz niego zespół tworzą muzycy od lat związani ze śląską sceną punkową: Paulina Paleczna (ex Punk Rock Gang) – wokal Doktor Maupa (ex One Yer Bike) – bębny Mateusz Trybulec (The Harpagans) – bas W 2022 roku zespół zagrał na kilku ważnych, niezależnych festiwalach: Rocku na Bagnie, Rebeliancie, Outside Feście, Gotta Go i Memoriale Tik-Taka. Wszędzie był przyjmowany entuzjastycznie. Jesienią 2022 r. ukazała się nakładem Zimy bardzo dobrze przyjęta płyta „Karykatury”. W następnym 2023 roku zespół pojawił się m. in. na takich festiwalach jak Port Rocka, Ramona Fest, Róbmy Swoje, Alerta Alerta i Izerbejdżan Eko Fest. Rok 2024-2025 to kolejne koncerty w klubach i na festiwalach. Wydawca ..::TRACK-LIST::.. Offline 03:21 Zuo 02:20 Postanowienie 03:23 Skrzydła 03:22 Pompeje 03:26 Alergia 02:45 Szubienica 03:32 Co ludzie powiedzą 03:16 Polska Republika Tekturowa 03:32 Drugie dno 02:48 Bonusy: Hidden cores 02:48 Offline (english version) 03:21 ..::OBSADA::.. Paulina Paleczna-Brzuska - śpiew Mateusz Trybulec - gitara basowa, śpiew Doktor Maupa - perkusja, śpiew Darek Dusza – gitary, śpiew i pozostałe instrumenty Miks i mastering - Jarek Toifl Produkcja - Darek Dusza Projekt okładki - Akvarko https://www.youtube.com/watch?v=xQn2EjmeGqo SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-17 12:19:17
Rozmiar: 296.49 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...( Info )...
Artist - James Album - 1997 Singles & B-Sides Year - 2023 Genre - Indie Format - FLAC 16/44kHz ...( TrackList )... 01. She's A Star 02. Chunny Pops 03. Fishknives 04. Van Gogh's Dog 05. Tomorrow 06. Gone Too Far 07. Honest Pleasure 08. All One To Me 09. Waltzing Along (Single Version) 10. Your Story 11. Where You Gonna Run_ 12. Long To Be Right 13. Thursday Treatments 14. She's A Star (Dave Angel's PAT Remix) 15. Tomorrow (Full On Vibe Mix) 16. Waltzing Along (Disco Socks Remix) 17. She's A Star (Andrea's Biosphere Dub) 18. Tomorrow (Archive Mix) 19. Waltzing Along (Flytronix Remix) 20. Tomorrow (Droppin' Cake Mix) 21. Waltzing Along (Havin' It Rock Opera Mix) 22. Come Home (Weatherall Remix _ Skunk Weed Skank Mix) ![]()
Seedów: 138
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-09 01:23:29
Rozmiar: 683.86 MB
Peerów: 9
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Morphine Album: The Night Year: (2000) Format: [FLAC] ...( TrackList )... 1 The Night 4:48 2 So Many Ways 4:01 3 Souvenir 4:40 4 Top Floor, Bottom Buzzer 5:43 5 Like A Mirror 5:26 6 A Good Woman Is Hard To Find 4:12 7 Rope On Fire 5:36 8 I'm Yours, You're Mine 3:45 9 The Way We Met 2:59 10 Slow Numbers 3:56 11 Take Me With You 4:54 ![]()
Seedów: 127
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-09 01:23:24
Rozmiar: 297.26 MB
Peerów: 11
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artist: Morphine Album: Yes (Expanded Edition) Year: (1995 / 2018 RM) Genre: Alternative rock with noir-jazz Format: [FLAC] ...( TrackList )... 01 - Honey White 02 - Scratch 03 - Radar 04 - Whisper 05 - Yes 06 - All Your Way 07 - Super Sex 08 - I Had My Chance 09 - The Jury 10 - Sharks 11 - Free Love 12 - Gone for Good 13 - Pulled Over the Car 14 - Come Along (Studio Version) 15 - Radar (Long Version) 16 - Birthday Cake 17 - Super Sex (Alternate Mix) 18 - Sunday Afternoon 19 - Have a Lucky Day 20 - Whisper 21 - Thursday 22 - Shame - Free Love ![]()
Seedów: 117
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-08-09 01:23:17
Rozmiar: 523.53 MB
Peerów: 9
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'w 2006 narodził się czasu|kres, który pozostał jedynie na poziomie idei. w 2022 usłyszeliśmy pierwszy głos, a po nim głosy kolejne. zrozumieliśmy, że bez|muzyki jest jak bez|powietrza. a głosy będą przepływać przez nas aż po kres'. bez|kres bez|kres prezentuje swój debiutancki album, zanurzony w odmętach semantycznego post-punku i darkwave, z wyraźnymi echami polskiej zimnej fali, materiał ten jest świadomym dążeniem do minimalizmu. ..::TRACK-LIST::.. 1. nagłos 06:48 2. śródgłos 05:52 3. wygłos 05:30 4. dogłos 07:26 5. pogłos 04:47 6. bezgłos 08:24 https://www.youtube.com/watch?v=XEio2ZiksYk SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-31 17:24:11
Rozmiar: 90.39 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. 'w 2006 narodził się czasu|kres, który pozostał jedynie na poziomie idei. w 2022 usłyszeliśmy pierwszy głos, a po nim głosy kolejne. zrozumieliśmy, że bez|muzyki jest jak bez|powietrza. a głosy będą przepływać przez nas aż po kres'. bez|kres bez|kres prezentuje swój debiutancki album, zanurzony w odmętach semantycznego post-punku i darkwave, z wyraźnymi echami polskiej zimnej fali, materiał ten jest świadomym dążeniem do minimalizmu. ..::TRACK-LIST::.. 1. nagłos 06:48 2. śródgłos 05:52 3. wygłos 05:30 4. dogłos 07:26 5. pogłos 04:47 6. bezgłos 08:24 https://www.youtube.com/watch?v=XEio2ZiksYk SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-31 17:12:58
Rozmiar: 256.06 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wysokiej klasy teksty, doskonałe umiejętności muzyczne i świetne brzmienie zespołu, biorąc pod uwagę wszystkie instrumenty, na których gra Justin. Bardzo podoba mi się ten album, podobnie jak ich pierwszy. Jeśli chcesz posłuchać albumu o mrocznym klimacie, który oferuje świetną muzykę i jesteś w stanie poświęcić mu trochę czasu, to może być wydawnictwo dla Ciebie... ..::TRACK-LIST::.. 1. Going Home 04:57 2. Ruined By Them 04:22 3. Blue Bird 04:42 4. All I Am 04:50 5. In Obscura 04:39 6. Blueprint 04:08 7. Shadowbox(ers) 04:01 8. Gently Bow Out 04:15 9. She's Wild 04:38 10. Fear No Ghosts 05:47 ..::OBSADA::.. All Instruments - Justin Greaves Voices - Belinda Kordic https://www.youtube.com/watch?v=0yWowFZB7WM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-16 18:09:23
Rozmiar: 107.37 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Wysokiej klasy teksty, doskonałe umiejętności muzyczne i świetne brzmienie zespołu, biorąc pod uwagę wszystkie instrumenty, na których gra Justin. Bardzo podoba mi się ten album, podobnie jak ich pierwszy. Jeśli chcesz posłuchać albumu o mrocznym klimacie, który oferuje świetną muzykę i jesteś w stanie poświęcić mu trochę czasu, to może być wydawnictwo dla Ciebie... ..::TRACK-LIST::.. 1. Going Home 04:57 2. Ruined By Them 04:22 3. Blue Bird 04:42 4. All I Am 04:50 5. In Obscura 04:39 6. Blueprint 04:08 7. Shadowbox(ers) 04:01 8. Gently Bow Out 04:15 9. She's Wild 04:38 10. Fear No Ghosts 05:47 ..::OBSADA::.. All Instruments - Justin Greaves Voices - Belinda Kordic https://www.youtube.com/watch?v=0yWowFZB7WM SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-16 18:05:23
Rozmiar: 314.54 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
..::INFO::..
--------------------------------------------------------------------- Myslovitz - Korova Milky Bar (English Version) --------------------------------------------------------------------- Artist...............: Myslovitz Album................: Korova Milky Bar (English Version) Genre................: Rock, Alternative Rock Source...............: CD Year.................: 2003 Ripper...............: EAC (Secure mode) & Lite-On iHAS124 Codec................: Free Lossless Audio Codec (FLAC) Version..............: reference libFLAC 1.2.1 20070917 Quality..............: Lossless, (avg. compression: 61 %) Channels.............: Stereo / 44100 HZ / 16 Bit Tags.................: VorbisComment Information..........: Pomaton EMI Included.............: NFO, M3U, CUE Covers...............: Front Back CD --------------------------------------------------------------------- Tracklisting --------------------------------------------------------------------- 1. Myslovitz - Man of Glass [04:49] 2. Myslovitz - Dreamsellers [03:57] 3. Myslovitz - Sound of Solitude [04:06] 4. Myslovitz - Acidland [04:14] 5. Myslovitz - Townboys [04:09] 6. Myslovitz - Korova Milky Bar [03:04] 7. Myslovitz - The Melancholy Tower [05:16] 8. Myslovitz - A Few Mistakes Made by Good Parents [03:59] 9. Myslovitz - Behind Closed Eyes [03:30] 10. Myslovitz - For You [03:44] 11. Myslovitz - Throughout Life in 10 Seconds [02:06] 12. Myslovitz - Us [03:24] 13. Myslovitz - I'd Like To Die of Love [14:27] Playing Time.........: 01:00:52 Total Size...........: 360,17 MB ![]()
Seedów: 10
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-07-05 08:48:08
Rozmiar: 367.77 MB
Peerów: 0
Dodał: rajkad
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kiedy dowiedziałem się, że Mike Patton znowu zamierza rzucić swoim Tomahawkiem, nie wiedziałem, czy skakać z radości, czy się rozpłakać. Ich wcześniejsza płyta nie do końca mnie powaliła. Owszem, mocno inspirowany indiańską kulturą i muzyką „Anonymous” (nagrany bez basisty Kevina Rutmanisa) był ciekawym urozmaiceniem i odpowiedzią na pytanie „Skąd taka, a nie inna nazwa zespołu?”, ale przynosił też wątpliwości, bo jednak nie o to w tej muzyce chodziło... To spowodowało, że mimo mojego uwielbienia dla Pattona, nie wiedziałem, czego się spodziewać po czwartym krążku zespołu. Humor poprawiła pierwsza, kilkusekundowa zapowiedź, którą muzycy wrzucili na YouTube. Brzmiało to jakby do swojego brzmienia z pierwszych dwóch płyt dorzucili jakieś wtrącenia w stylu późnego King Crimson, a to oznaczało, że „Oddfellows”, bo tak miała się płyta nazywać, będzie najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą tego roku. Cieszył też fakt, że do składu wrócił bas, tym razem obsługiwany przez Trevora Dunna, grającego z Mike'iem w Mr. Bungle i przy projektach Johna Zorna. Do pieca dorzucili publikując pierwszy singiel. „Stone Letter”, chociaż jest mocno radiowym jak na Tomahawk kawałkiem, sprawił, że moja cierpliwość całkowicie zniknęła i myślałem już tylko o jednym. Czekałem, czekałem i w końcu doczekałem się. A czy było warto? Chłopaki nie wrócili do tego, za co pokochałem ich muzykę, więc jeśli ktoś liczy na powrót do brzmienia z „Tomahawk” czy „Mit Gas”, może poczuć zawód. Co jednak ważne, nie wrócili też do indiańskiego konceptu „Anonymous”. Jak zatem brzmi Tomahawk w 2013 roku? Pierwsze słowo jakie narzuca mi się, by odpowiedzieć na to pytanie, to... „lekko”. Nie, broń Boże, nie chodzi mi o to, że indiański toporek Mike'a i spółki stępił się do reszty i nagrali nudny jak flaki z olejem zestaw samych ballad, ale ta płyta w porównaniu do poprzednich jest dużo prostsza, melodyjna, czy nawet radiowa. Przede wszystkim słychać, że chłopaki grali na luzie, sami zresztą twierdzą, że obyło się bez żadnych kłótni i nagrywając czuli pełny relaks. Można powiedzieć, że jest to płyta bliższa Faith No More, pełna dobrych melodii, gdzie każdy kawałek reprezentuje zupełnie inny świat. Wada to, czy zaleta? Jak dla mnie zaleta, bowiem już dawno nie mogliśmy usłyszeć przebojowego Pattona w rockowej postaci. Przejdźmy jednak do konkretów... Tytułowy, otwierający album „Oddfellows” to oparta na motorycznym, transowym riffie, bardzo ciężka rzecz. Podobnie wciąga „A Thousand Eyes”, z tym, że to już spokojniejszy numer. Wspomniany już, singlowy „Stone Letter” ze swoim stadionowym refrenem, mógłby spokojnie znaleźć się na albumie Faith No More, tak samo zresztą jak rewelacyjny „South Paw”, który porwie was już od pierwszej chwili. Szalone wejście, spokojniejsze zwrotki i mocarne refreny – oto przepis na sukces. W „Baby Let's Play ____” Mike wokalem zdobywa serca Pań, brzmiąc lepiej niż niejeden amant. Ale nie raz już kokietował swoje słuchaczki i na koncertach widać, że ten chwyt działa tak jak trzeba. Swingujące „Rise Up Dirty Waters” powita nas spokojnym, psychodelicznym obliczem, by niczym Dr. Jekyll przemienić się w szalone alter ego Mr. Hyde'a. Aż ciarki przechodzą. „I Can Almost See Them” to tajemniczy i pełen dramatyzmu kawałek, opierający się na świetnym motywie basowym Trevora. Gdy usłyszałem pierwszą wokalizę Pattona, wydawało mi się, że to jakaś alternatywna przeróbka „Immigrant Song” Zeppelinów. Bardzo udany, trzymający w napięciu track. „I.O.U.” to chyba najbardziej radiowy utwór. Z początku słychać automat perkusyjny, jakiś klawisz, a zwieńczeniem wszystkiego jest epicki refren z chórkami i natchnionymi wokalizami. „W Quiet Few” słychać echa Mr. Bungle, w „Choke Neck” coś z bluesa, a rytmiczne, fajnie osadzone „Waratorium” sprawi, że zaczniecie się bujać na wszystkie strony. Jak pewnie już zauważyliście, jest to album bardzo zróżnicowany, a jednak muzykom udało się poskładać zawartość tak, by to nie przeszkadzało, a wręcz stało się największą zaletą swojego nowego wcielenia. Możliwe, że fanom pierwszych albumów Tomahawk ten najnowszy niekoniecznie przypadnie do gustu. Fani Mike'a Pattona i Faith No More będą pewnie wniebowzięci, ale „Oddfellows” zdobędzie serca wszystkich tych, którzy oczekują dobrych kawałków, zagranych i zaśpiewanych w profesjonalny sposób, bez względu na to kto i pod jakim szyldem je wyda. Powrót Tomahawka oceniam bardzo dobrze, jedna z lepszych płyt, jakie słyszałem w tym roku. Ignacy 'Iggy' Puśledzki If fans of the alternative supergroup Tomahawk have concerns about the future of the band after their 2007 misstep “Anonymous” – an album comprised of reworked Native American musical compositions – well, they need not worry. The band’s fourth LP, “Oddfellows,” sees Tomahawk – comprised of Mike Patton, vocalist of Faith No More, Jesus Lizard guitarist Duane Denison, former Helmet drummer John Stanier and Mr. Bungle bassist Trevor Dunn – return to form with a collection of 13 moody tracks that hearken back to their self-titled 2001 debut. Album opener and eponymous track “Oddfellows” finds Patton dramatically belting out the lines “They call us odd fellows / We’re dancing on the gallows / Who will judge you tomorrow?” over Stanier’s deliberately robotic drum beats, while Denison’s guitar riffs lunge forward at you like a pissed off, hissing viper. As the song ends in a dizzying crescendo of noodling guitar lines and Patton’s rapid-fire whispers, Tomahawk will have listeners wondering if the band has released its most disturbing and impenetrable album to date. This would certainly be the case if not for tracks “Typhoon” and “Stone Letter,” the latter of which sounds like it could almost be at home on a Foo Fighters or Queens of the Stone Age album. While perhaps a bit too aggressive for most mainstream rock listeners’ ears, “Stone Letter” shows Tomahawk embracing Patton’s more pop-friendly vocals from his days in Faith No More, which allows the band to just plain rock out, albeit on their own unconventional terms. This is the most fun the band has ever sounded. While not as sonically diverse as their second album, 2003’s “Mit Gas,” “Oddfellows” is the bands most cohesive album to date. Every song sounds as if it belongs on the same album – a quality that can’t be said for “Mit Gas.” “Oddfellows” slithers quietly, yet menacingly, like a mean dog during the tracks “I.O.U.” and “A Thousand Suns” before lurching into a violent seizure of frenzied barked vocals and guttural howls on “White Hats/Black Hats.” Sometimes, the tempo changes drastically within just one song, like “Rise Up Dirty Waters,” which coasts along quietly with crisp finger-snaps and a bass line that could make itself at home on a jazzy soundtrack inspired by a Mickey Spillane novel. This breezy coolness fails to last when Denison’s propulsive guitar rises above the rhythm section and Patton begins to maniacally sermonize the listener like a possessed pastor who is speaking in tongues. This back and forth between quiet and loud never abates until the album’s conclusion, but, thankfully, it never veer too far off into either direction. It’s perhaps Patton and his versatile tool kit of vocal techniques that prevents “Oddfellows” from ever becoming cannibalized by its yin and yanging of tempos and moods. He almost sounds downright happy and playful as the music becomes loud and dangerous, as heard on standout track “Southpaw.” It’s when the mood gets quiet and spacious, like on “Baby Let’s Play,” that Patton’s vocals become their most sinister. In “Bone-dry,” he hauntingly singsongs over the sounds of a disturbed lullaby. Those looking for a comfortable listening experience should steer clear of Tomahawk’s latest, but those who are up for a challenging rock album should look no further. Michael B. Murphy ..::TRACK-LIST::.. 1. Oddfellows 03:29 2. Stone Letter 02:52 3. I.O.U. 02:38 4. White Hats / Black Hats 03:21 5. A Thousand Eyes 02:40 6. Rise Up Dirty Waters 03:06 7. The Quiet Few 03:48 8. 'I Can Almost See Them' 02:36 9. South Paw 04:00 10. Choke Neck 03:51 11. Waratorium 03:27 12. Baby Let's Play____ 02:43 13. Typhoon 02:11 ..::OBSADA::.. Mike Patton - vocals, keyboards Trevor Dunn - bass guitar Duane Denison - guitars John Stanier - drums https://www.youtube.com/watch?v=5uyjvjt2Bd8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 16:56:42
Rozmiar: 96.44 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kiedy dowiedziałem się, że Mike Patton znowu zamierza rzucić swoim Tomahawkiem, nie wiedziałem, czy skakać z radości, czy się rozpłakać. Ich wcześniejsza płyta nie do końca mnie powaliła. Owszem, mocno inspirowany indiańską kulturą i muzyką „Anonymous” (nagrany bez basisty Kevina Rutmanisa) był ciekawym urozmaiceniem i odpowiedzią na pytanie „Skąd taka, a nie inna nazwa zespołu?”, ale przynosił też wątpliwości, bo jednak nie o to w tej muzyce chodziło... To spowodowało, że mimo mojego uwielbienia dla Pattona, nie wiedziałem, czego się spodziewać po czwartym krążku zespołu. Humor poprawiła pierwsza, kilkusekundowa zapowiedź, którą muzycy wrzucili na YouTube. Brzmiało to jakby do swojego brzmienia z pierwszych dwóch płyt dorzucili jakieś wtrącenia w stylu późnego King Crimson, a to oznaczało, że „Oddfellows”, bo tak miała się płyta nazywać, będzie najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą tego roku. Cieszył też fakt, że do składu wrócił bas, tym razem obsługiwany przez Trevora Dunna, grającego z Mike'iem w Mr. Bungle i przy projektach Johna Zorna. Do pieca dorzucili publikując pierwszy singiel. „Stone Letter”, chociaż jest mocno radiowym jak na Tomahawk kawałkiem, sprawił, że moja cierpliwość całkowicie zniknęła i myślałem już tylko o jednym. Czekałem, czekałem i w końcu doczekałem się. A czy było warto? Chłopaki nie wrócili do tego, za co pokochałem ich muzykę, więc jeśli ktoś liczy na powrót do brzmienia z „Tomahawk” czy „Mit Gas”, może poczuć zawód. Co jednak ważne, nie wrócili też do indiańskiego konceptu „Anonymous”. Jak zatem brzmi Tomahawk w 2013 roku? Pierwsze słowo jakie narzuca mi się, by odpowiedzieć na to pytanie, to... „lekko”. Nie, broń Boże, nie chodzi mi o to, że indiański toporek Mike'a i spółki stępił się do reszty i nagrali nudny jak flaki z olejem zestaw samych ballad, ale ta płyta w porównaniu do poprzednich jest dużo prostsza, melodyjna, czy nawet radiowa. Przede wszystkim słychać, że chłopaki grali na luzie, sami zresztą twierdzą, że obyło się bez żadnych kłótni i nagrywając czuli pełny relaks. Można powiedzieć, że jest to płyta bliższa Faith No More, pełna dobrych melodii, gdzie każdy kawałek reprezentuje zupełnie inny świat. Wada to, czy zaleta? Jak dla mnie zaleta, bowiem już dawno nie mogliśmy usłyszeć przebojowego Pattona w rockowej postaci. Przejdźmy jednak do konkretów... Tytułowy, otwierający album „Oddfellows” to oparta na motorycznym, transowym riffie, bardzo ciężka rzecz. Podobnie wciąga „A Thousand Eyes”, z tym, że to już spokojniejszy numer. Wspomniany już, singlowy „Stone Letter” ze swoim stadionowym refrenem, mógłby spokojnie znaleźć się na albumie Faith No More, tak samo zresztą jak rewelacyjny „South Paw”, który porwie was już od pierwszej chwili. Szalone wejście, spokojniejsze zwrotki i mocarne refreny – oto przepis na sukces. W „Baby Let's Play ____” Mike wokalem zdobywa serca Pań, brzmiąc lepiej niż niejeden amant. Ale nie raz już kokietował swoje słuchaczki i na koncertach widać, że ten chwyt działa tak jak trzeba. Swingujące „Rise Up Dirty Waters” powita nas spokojnym, psychodelicznym obliczem, by niczym Dr. Jekyll przemienić się w szalone alter ego Mr. Hyde'a. Aż ciarki przechodzą. „I Can Almost See Them” to tajemniczy i pełen dramatyzmu kawałek, opierający się na świetnym motywie basowym Trevora. Gdy usłyszałem pierwszą wokalizę Pattona, wydawało mi się, że to jakaś alternatywna przeróbka „Immigrant Song” Zeppelinów. Bardzo udany, trzymający w napięciu track. „I.O.U.” to chyba najbardziej radiowy utwór. Z początku słychać automat perkusyjny, jakiś klawisz, a zwieńczeniem wszystkiego jest epicki refren z chórkami i natchnionymi wokalizami. „W Quiet Few” słychać echa Mr. Bungle, w „Choke Neck” coś z bluesa, a rytmiczne, fajnie osadzone „Waratorium” sprawi, że zaczniecie się bujać na wszystkie strony. Jak pewnie już zauważyliście, jest to album bardzo zróżnicowany, a jednak muzykom udało się poskładać zawartość tak, by to nie przeszkadzało, a wręcz stało się największą zaletą swojego nowego wcielenia. Możliwe, że fanom pierwszych albumów Tomahawk ten najnowszy niekoniecznie przypadnie do gustu. Fani Mike'a Pattona i Faith No More będą pewnie wniebowzięci, ale „Oddfellows” zdobędzie serca wszystkich tych, którzy oczekują dobrych kawałków, zagranych i zaśpiewanych w profesjonalny sposób, bez względu na to kto i pod jakim szyldem je wyda. Powrót Tomahawka oceniam bardzo dobrze, jedna z lepszych płyt, jakie słyszałem w tym roku. Ignacy 'Iggy' Puśledzki If fans of the alternative supergroup Tomahawk have concerns about the future of the band after their 2007 misstep “Anonymous” – an album comprised of reworked Native American musical compositions – well, they need not worry. The band’s fourth LP, “Oddfellows,” sees Tomahawk – comprised of Mike Patton, vocalist of Faith No More, Jesus Lizard guitarist Duane Denison, former Helmet drummer John Stanier and Mr. Bungle bassist Trevor Dunn – return to form with a collection of 13 moody tracks that hearken back to their self-titled 2001 debut. Album opener and eponymous track “Oddfellows” finds Patton dramatically belting out the lines “They call us odd fellows / We’re dancing on the gallows / Who will judge you tomorrow?” over Stanier’s deliberately robotic drum beats, while Denison’s guitar riffs lunge forward at you like a pissed off, hissing viper. As the song ends in a dizzying crescendo of noodling guitar lines and Patton’s rapid-fire whispers, Tomahawk will have listeners wondering if the band has released its most disturbing and impenetrable album to date. This would certainly be the case if not for tracks “Typhoon” and “Stone Letter,” the latter of which sounds like it could almost be at home on a Foo Fighters or Queens of the Stone Age album. While perhaps a bit too aggressive for most mainstream rock listeners’ ears, “Stone Letter” shows Tomahawk embracing Patton’s more pop-friendly vocals from his days in Faith No More, which allows the band to just plain rock out, albeit on their own unconventional terms. This is the most fun the band has ever sounded. While not as sonically diverse as their second album, 2003’s “Mit Gas,” “Oddfellows” is the bands most cohesive album to date. Every song sounds as if it belongs on the same album – a quality that can’t be said for “Mit Gas.” “Oddfellows” slithers quietly, yet menacingly, like a mean dog during the tracks “I.O.U.” and “A Thousand Suns” before lurching into a violent seizure of frenzied barked vocals and guttural howls on “White Hats/Black Hats.” Sometimes, the tempo changes drastically within just one song, like “Rise Up Dirty Waters,” which coasts along quietly with crisp finger-snaps and a bass line that could make itself at home on a jazzy soundtrack inspired by a Mickey Spillane novel. This breezy coolness fails to last when Denison’s propulsive guitar rises above the rhythm section and Patton begins to maniacally sermonize the listener like a possessed pastor who is speaking in tongues. This back and forth between quiet and loud never abates until the album’s conclusion, but, thankfully, it never veer too far off into either direction. It’s perhaps Patton and his versatile tool kit of vocal techniques that prevents “Oddfellows” from ever becoming cannibalized by its yin and yanging of tempos and moods. He almost sounds downright happy and playful as the music becomes loud and dangerous, as heard on standout track “Southpaw.” It’s when the mood gets quiet and spacious, like on “Baby Let’s Play,” that Patton’s vocals become their most sinister. In “Bone-dry,” he hauntingly singsongs over the sounds of a disturbed lullaby. Those looking for a comfortable listening experience should steer clear of Tomahawk’s latest, but those who are up for a challenging rock album should look no further. Michael B. Murphy ..::TRACK-LIST::.. 1. Oddfellows 03:29 2. Stone Letter 02:52 3. I.O.U. 02:38 4. White Hats / Black Hats 03:21 5. A Thousand Eyes 02:40 6. Rise Up Dirty Waters 03:06 7. The Quiet Few 03:48 8. 'I Can Almost See Them' 02:36 9. South Paw 04:00 10. Choke Neck 03:51 11. Waratorium 03:27 12. Baby Let's Play____ 02:43 13. Typhoon 02:11 ..::OBSADA::.. Mike Patton - vocals, keyboards Trevor Dunn - bass guitar Duane Denison - guitars John Stanier - drums https://www.youtube.com/watch?v=5uyjvjt2Bd8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-05-30 16:53:01
Rozmiar: 258.06 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Na swojej drugiej płycie Kryształ idzie dalej w poszukiwaniu tego co lubi w muzyce, do brzmienia z pogranicza zimnej fali / shoegaze dodając nuty inspirowane doomem, post-metalem, dronem, gotykiem oraz black metalem. Piranha Music Jestem zdania ze Piranha Music to jedna z najciekawszych wytwórni w Polsce i jej katalog wydawnictw jest absolutnie wyjątkowy. Z tego powodu nie mogę i nie chcę pominąć żadnego wydawnictwa pojawiającego się pod tym szyldem, dlatego też sięgnąłem po płytę od zespołu Kryształ. Kapela kompletnie mi nieznana do tej pory. Muzycznie porusza się w rejonach, które też są mi obce, albo mi z nimi po prostu nie po drodze. Tym razem jednak wniknąłem w to zimnofalowe brzmienie i przepadłem. Żeby wam przybliżyć nieco w jakich rejonach porusza się zespół Kryształ na płycie „Poświaty”, to posłużę się ty, co napisał sam wydawca, bo jak napisałem wyżej, nie znam się, ale się wypowiem. Post punk, shoegaze i właśnie zimna fala to muzyczne krainy przenikające się na tej płycie. Ja sobie jeszcze dodam do tego black metal. Nie istotne, że to zaledwie kilka sekund jednego numeru no, ale posłuchajcie sobie końcówki „Kwiaty zła”… Ale już nie chce dalej brnąć w ten temat. Ważne jest to, czym ta płyta stałą się dla mnie. Jest to materiał naładowany emocjami. Dużo tu niepokoju, obaw, pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Może dla tego weszła mi ta płyta tak mocno, bo sam jestem w ostatnim czasie targany podobnymi emocjami i idealnie wręcz ta muzyka ze mną rezonuje. I tu leży wielka siła tej płyty. W emocjach, które wywołuje, ale i w tych, które potrafi przekazać. Dla mnie te najlepsze strzały w serce i bezpośrednie ciosy emocjonalne to na pewno „Młody Bóg” – absolutnie wspaniały utwór z zajebistym tekstem. Bardzo lubię też „Rzut kamieniem” – stonowany, delikatny kawałek z bardzo ładną melodią. Rozpoczynający płytę „Radość” to też świetny kawałek szczególnie pod względem wokalnym. Zresztą ogólnie wokale na tej płycie są ba bardzo wysokim poziomie ocierające się miejscami o piosenkę aktorską. Wokal potrafi się łamać wręcz pod ciężarem emocji. I to wszytko jest też delikatne okraszone intrygującym akcentem. Ktoś może mi teraz zarzucić, ze gust muzyczny mi się przekalibrował. Zmiękłem? Zestarzałem się? Czy metal to już nie dla mnie? Absolutnie nie! Ale takie płyty jak „Poświaty” przypominają mi, że świat muzyczny jest jednak ogromny i czasem warto wyjść ze swojej strefy komfortu muzycznego i posłuchać czegoś innego, bo może to być wyjątkowa perełka. Albo Kryształ. Pathologist W sieci można trafić na naprawdę zaskakujące rzeczy. Jakiś czas temu spotkałem się z całą serią zdjęć prezentujących opustoszałe miejsca, sprawiające wrażenie jakby tkwiły gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a senną jawą… czasem przestrzenią. Pogrążone w półmroku place zabaw, wyludnione powierzchnie biurowe, korytarze, mieszkania …każde z nich emanuje specyficzną nostalgiczną aurą. Mogą przywołać dawno zapomniane wspomnienie, innym razem wyrzucony z pamięci senny koszmar. W obcowaniu z nimi jest coś fascynującego, a nawet hipnotyzującego. Z drugiej strony, trudno uciec od przekonania, że ta złowieszcza pustka potrafi dosłownie pochłonąć obserwatora. Nadano im nazwę- przestrzenie liminalne. Podążając dalej tym tropem, możemy natrafić na okładkę płyty „Poświaty”, warszawskiego kwartetu Kryształ (unieście teraz wzrok i spójrzcie na to zdjęcie!)… Jeżeli pójdziemy o krok dalej i zanurzymy się w jej muzyczną zawartość, będzie nam dane doświadczyć podobnego stanu jak ten, gdy długo wpatrujemy się w pustkę liminalnych przestrzeni. „Poświaty” to drugi album formacji Kryształ, w której skład wchodzą Hubert Kos, Iurii Kasianenko, Jakub Didkowski oraz Kubczak Dobrzyński. Zanim Kryształ trafił pod skrzydła Piranha Music (wytwórni specjalizującej się w wyszukiwaniu prawdziwych perełek na niezależnej rodzimej scenie muzycznej), wydał kilka całkiem niezłych singli i pełnoprawny długogrający debiut. Na wstępie warto podkreślić i pochwalić konsekwencję w działaniu kwartetu. Od momentu powstania w 2021 roku, Kryształ pozostał wierny zimnofalowej estetyce. Jej dominację można było wyczuć zarówno na pierwszej płycie, jak i świeżo wydanych „Poświatach” (swoją premierę miały w listopadzie 2024 roku). Zestawiając oba wydawnictwa widać, jak grupa rozbudowała swoje brzmienie i na przestrzeni zaledwie dwóch lat rozwinęła się praktycznie na każdej płaszczenie. Na „Poświatach”, gęsta i mroczna atmosfera znana z gotyckich post-punkowych klasyków lat 80-tych jak „Pornography” The Cure czy „In the Flat Field” Bauhaus, miesza się ze shoegazowymi ścianami dźwięków i schowanymi za nimi wokalami. Zespół otwarcie przyznaje się do inspiracji katalogiem kultowej wytwórni 4AD, pod skrzydłami której wydawali między innymi Dead Can Dance, Cocteau Twins czy właśnie Bauhaus. Czerpiąc co najlepsze z dorobku brytyjskiego labelu, Kryształ nagrał album niezwykle klimatyczny, ale też taki na którym nie brakło świetnych melodii („Młody Bóg”). Ja osobiście odnajduję w muzyce Kryształu wrażliwość i ducha midwest emo spod szyldu Mineral czy American Football („Rzut Kamieniem”, „Złote rybki”). Introspektywne teksty, których autorem jest Iurii Kasianenko, to emocjonalny rollercoaster idealnie korespondujący z rozmywającymi się muzycznymi pejzażami. Pozostając wiernym shoegazowej estetyce, wokal miejscami będzie trudny do zrozumienia (tak ma być!), ale gdy uważnie się wsłuchamy dostrzeżemy najprawdopodobniej najcenniejszy element „Poświat” – jej warstwę liryczną. Kasianenko potrafi zakląć w swoich tekstach całe spektrum emocji – niepokój, żal czy tęsknotę…jednocześnie unikając popadania w banał. To, co wyróżnia grupę na tle wielu post-punkowych formacji, które w ostatnim czasie powstają niczym grzyby po deszczu, to próba wplecenia innych, mniej oczywistych gatunków w mozaikę dźwięków tworzących „Poświaty”. Kryształ nie boi się sięgać po cięższe odmiany muzyki, które wbrew temu co może sugerować logo na okładce nie dominują, a stanowią idealne urozmaicenie kompozycji (mimo to końcówka „Kwiatów Zła” zmiecie was z planszy!). Na „Poświatach” nie brakuje mocniejszych fragmentów, ale formacja bardzo rozważnie podchodzi do ich użycia. Efekt końcowy to idealny balans pomiędzy onirycznym shoegazem, awangardowym post punkiem i ciężarem znanym z black czy doom metalu. Mam wrażenie, że wszystko co nagrał warszawski kwartet w początkowej fazie swojej działalności było zaledwie rozgrzewką przed stworzenia materiału, który trafił na „Poświaty” i dopiero na drugim albumie dane im było w pełni rozwinąć skrzydła. „Poświaty” to niezwykle dojrzała płyta, która spodoba się zarówno fanom klasycznego shoegazeu, jak i tym którzy gustują w cięższych brzmieniach. Zawsze kibicowałem zespołom, które w mniej oczywisty sposób podchodziły do tego typu grania. Bardzo lubię „Shelter” – Alcest, „Infinite Granite” – Deafheaven czy wreszcie „White Pony” – Deftones … do tej listy śmiało mogę dołożyć drugi studyjny album Kryształu. „Poświaty” to prawdziwy klejnot (lub kryształ) w katalogu Piranha Music i jedna z najlepszych polskich płyt 2024 roku! Grzegorz Bohosiewicz ..::TRACK-LIST::.. 1. Radość 05:18 2. Kwiaty zła 03:40 3. Koniec magii 04:52 4. Młody Bóg 04:19 5. Rzut kamieniem 04:18 6. Złote rybki 04:40 7. Strefa ciekawości 03:45 8. Zamek z piasku 06:53 ..::OBSADA::.. Hubert Kos Iurii Kasianenko Jakub Didkowski Kubczak Dobrzyński https://www.youtube.com/watch?v=Fqh0qM1Nps0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-06 18:02:23
Rozmiar: 89.38 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Na swojej drugiej płycie Kryształ idzie dalej w poszukiwaniu tego co lubi w muzyce, do brzmienia z pogranicza zimnej fali / shoegaze dodając nuty inspirowane doomem, post-metalem, dronem, gotykiem oraz black metalem. Piranha Music Jestem zdania ze Piranha Music to jedna z najciekawszych wytwórni w Polsce i jej katalog wydawnictw jest absolutnie wyjątkowy. Z tego powodu nie mogę i nie chcę pominąć żadnego wydawnictwa pojawiającego się pod tym szyldem, dlatego też sięgnąłem po płytę od zespołu Kryształ. Kapela kompletnie mi nieznana do tej pory. Muzycznie porusza się w rejonach, które też są mi obce, albo mi z nimi po prostu nie po drodze. Tym razem jednak wniknąłem w to zimnofalowe brzmienie i przepadłem. Żeby wam przybliżyć nieco w jakich rejonach porusza się zespół Kryształ na płycie „Poświaty”, to posłużę się ty, co napisał sam wydawca, bo jak napisałem wyżej, nie znam się, ale się wypowiem. Post punk, shoegaze i właśnie zimna fala to muzyczne krainy przenikające się na tej płycie. Ja sobie jeszcze dodam do tego black metal. Nie istotne, że to zaledwie kilka sekund jednego numeru no, ale posłuchajcie sobie końcówki „Kwiaty zła”… Ale już nie chce dalej brnąć w ten temat. Ważne jest to, czym ta płyta stałą się dla mnie. Jest to materiał naładowany emocjami. Dużo tu niepokoju, obaw, pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Może dla tego weszła mi ta płyta tak mocno, bo sam jestem w ostatnim czasie targany podobnymi emocjami i idealnie wręcz ta muzyka ze mną rezonuje. I tu leży wielka siła tej płyty. W emocjach, które wywołuje, ale i w tych, które potrafi przekazać. Dla mnie te najlepsze strzały w serce i bezpośrednie ciosy emocjonalne to na pewno „Młody Bóg” – absolutnie wspaniały utwór z zajebistym tekstem. Bardzo lubię też „Rzut kamieniem” – stonowany, delikatny kawałek z bardzo ładną melodią. Rozpoczynający płytę „Radość” to też świetny kawałek szczególnie pod względem wokalnym. Zresztą ogólnie wokale na tej płycie są ba bardzo wysokim poziomie ocierające się miejscami o piosenkę aktorską. Wokal potrafi się łamać wręcz pod ciężarem emocji. I to wszytko jest też delikatne okraszone intrygującym akcentem. Ktoś może mi teraz zarzucić, ze gust muzyczny mi się przekalibrował. Zmiękłem? Zestarzałem się? Czy metal to już nie dla mnie? Absolutnie nie! Ale takie płyty jak „Poświaty” przypominają mi, że świat muzyczny jest jednak ogromny i czasem warto wyjść ze swojej strefy komfortu muzycznego i posłuchać czegoś innego, bo może to być wyjątkowa perełka. Albo Kryształ. Pathologist W sieci można trafić na naprawdę zaskakujące rzeczy. Jakiś czas temu spotkałem się z całą serią zdjęć prezentujących opustoszałe miejsca, sprawiające wrażenie jakby tkwiły gdzieś pomiędzy rzeczywistością, a senną jawą… czasem przestrzenią. Pogrążone w półmroku place zabaw, wyludnione powierzchnie biurowe, korytarze, mieszkania …każde z nich emanuje specyficzną nostalgiczną aurą. Mogą przywołać dawno zapomniane wspomnienie, innym razem wyrzucony z pamięci senny koszmar. W obcowaniu z nimi jest coś fascynującego, a nawet hipnotyzującego. Z drugiej strony, trudno uciec od przekonania, że ta złowieszcza pustka potrafi dosłownie pochłonąć obserwatora. Nadano im nazwę- przestrzenie liminalne. Podążając dalej tym tropem, możemy natrafić na okładkę płyty „Poświaty”, warszawskiego kwartetu Kryształ (unieście teraz wzrok i spójrzcie na to zdjęcie!)… Jeżeli pójdziemy o krok dalej i zanurzymy się w jej muzyczną zawartość, będzie nam dane doświadczyć podobnego stanu jak ten, gdy długo wpatrujemy się w pustkę liminalnych przestrzeni. „Poświaty” to drugi album formacji Kryształ, w której skład wchodzą Hubert Kos, Iurii Kasianenko, Jakub Didkowski oraz Kubczak Dobrzyński. Zanim Kryształ trafił pod skrzydła Piranha Music (wytwórni specjalizującej się w wyszukiwaniu prawdziwych perełek na niezależnej rodzimej scenie muzycznej), wydał kilka całkiem niezłych singli i pełnoprawny długogrający debiut. Na wstępie warto podkreślić i pochwalić konsekwencję w działaniu kwartetu. Od momentu powstania w 2021 roku, Kryształ pozostał wierny zimnofalowej estetyce. Jej dominację można było wyczuć zarówno na pierwszej płycie, jak i świeżo wydanych „Poświatach” (swoją premierę miały w listopadzie 2024 roku). Zestawiając oba wydawnictwa widać, jak grupa rozbudowała swoje brzmienie i na przestrzeni zaledwie dwóch lat rozwinęła się praktycznie na każdej płaszczenie. Na „Poświatach”, gęsta i mroczna atmosfera znana z gotyckich post-punkowych klasyków lat 80-tych jak „Pornography” The Cure czy „In the Flat Field” Bauhaus, miesza się ze shoegazowymi ścianami dźwięków i schowanymi za nimi wokalami. Zespół otwarcie przyznaje się do inspiracji katalogiem kultowej wytwórni 4AD, pod skrzydłami której wydawali między innymi Dead Can Dance, Cocteau Twins czy właśnie Bauhaus. Czerpiąc co najlepsze z dorobku brytyjskiego labelu, Kryształ nagrał album niezwykle klimatyczny, ale też taki na którym nie brakło świetnych melodii („Młody Bóg”). Ja osobiście odnajduję w muzyce Kryształu wrażliwość i ducha midwest emo spod szyldu Mineral czy American Football („Rzut Kamieniem”, „Złote rybki”). Introspektywne teksty, których autorem jest Iurii Kasianenko, to emocjonalny rollercoaster idealnie korespondujący z rozmywającymi się muzycznymi pejzażami. Pozostając wiernym shoegazowej estetyce, wokal miejscami będzie trudny do zrozumienia (tak ma być!), ale gdy uważnie się wsłuchamy dostrzeżemy najprawdopodobniej najcenniejszy element „Poświat” – jej warstwę liryczną. Kasianenko potrafi zakląć w swoich tekstach całe spektrum emocji – niepokój, żal czy tęsknotę…jednocześnie unikając popadania w banał. To, co wyróżnia grupę na tle wielu post-punkowych formacji, które w ostatnim czasie powstają niczym grzyby po deszczu, to próba wplecenia innych, mniej oczywistych gatunków w mozaikę dźwięków tworzących „Poświaty”. Kryształ nie boi się sięgać po cięższe odmiany muzyki, które wbrew temu co może sugerować logo na okładce nie dominują, a stanowią idealne urozmaicenie kompozycji (mimo to końcówka „Kwiatów Zła” zmiecie was z planszy!). Na „Poświatach” nie brakuje mocniejszych fragmentów, ale formacja bardzo rozważnie podchodzi do ich użycia. Efekt końcowy to idealny balans pomiędzy onirycznym shoegazem, awangardowym post punkiem i ciężarem znanym z black czy doom metalu. Mam wrażenie, że wszystko co nagrał warszawski kwartet w początkowej fazie swojej działalności było zaledwie rozgrzewką przed stworzenia materiału, który trafił na „Poświaty” i dopiero na drugim albumie dane im było w pełni rozwinąć skrzydła. „Poświaty” to niezwykle dojrzała płyta, która spodoba się zarówno fanom klasycznego shoegazeu, jak i tym którzy gustują w cięższych brzmieniach. Zawsze kibicowałem zespołom, które w mniej oczywisty sposób podchodziły do tego typu grania. Bardzo lubię „Shelter” – Alcest, „Infinite Granite” – Deafheaven czy wreszcie „White Pony” – Deftones … do tej listy śmiało mogę dołożyć drugi studyjny album Kryształu. „Poświaty” to prawdziwy klejnot (lub kryształ) w katalogu Piranha Music i jedna z najlepszych polskich płyt 2024 roku! Grzegorz Bohosiewicz ..::TRACK-LIST::.. 1. Radość 05:18 2. Kwiaty zła 03:40 3. Koniec magii 04:52 4. Młody Bóg 04:19 5. Rzut kamieniem 04:18 6. Złote rybki 04:40 7. Strefa ciekawości 03:45 8. Zamek z piasku 06:53 ..::OBSADA::.. Hubert Kos Iurii Kasianenko Jakub Didkowski Kubczak Dobrzyński https://www.youtube.com/watch?v=Fqh0qM1Nps0 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-06 17:58:11
Rozmiar: 252.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Supergrupy mają to do siebie, że często wywołują dużo większe zamieszanie samym swoim istnieniem niż graną przez siebie muzyką. W dodatku najczęściej dość szybko się rozpadają, czasem zresztą od samego początku mają być projektami chwilowymi. Nie wiadomo jeszcze jaka (i czy w ogóle jakaś) przyszłość czeka grupę o dziwnej nazwie Giraffe Tongue Orchestra. Nie wiem nawet czy termin „supergrupa” jest tu do końca uzasadniony, bo z jednej strony w skład zespołu nie wchodzą wielkie gwiazdy rocka, ale niewątpliwie są to nazwiska rozpoznawalne, na co dzień udzielające się w grupach dość (lub bardzo) popularnych. Wolę jednak traktować ten projekt jako zespół gości, którzy postanowili razem ponagrywać, a nie supergrupę, po której należałoby się spodziewać czegoś wyjątkowego. No to wyjaśnijmy jeszcze kto pojawia się na pierwszym albumie Giraffe Tongue Orchestra zatytułowanym Broken Lines: wokalista William DuVall (czyli następca Layne’a Staleya w Alice in Chains), gitarzyści Brent Hinds (Mastodon) i Ben Weinman (The Dillinger Escape Plan), perkusista Thomas Pridgen (The Mars Volta) i basista Peter Griffin (Dethklok i Zappa Plays Zappa). A muzycznie? Muzycznie w zasadzie trudno jednoznacznie stwierdzić, do której z wymienionych wyżej grup najbliżej jest członkom GTO w tym wspólnym muzykowaniu. Oczywiście tu i tam wyjdą pewne podobieństwa – moc The Dillinger Escape Plan, dynamika grupy Mastodon, intensywność brzmienia Alice in Chains czy pokręcone rytmu The Mars Volta – ale nie da się tu przypisać komuś dominacji nad resztą. Choć projekt został zapoczątkowany już kilka lat temu przez Weinmana i Hindsa, reszta składu wpasowała się w to wszystko na tyle dobrze, że z jednej strony nie ma tej wspomnianej dominacji, ale też nie do końca można określić kierunek, w którym ta grupa podąża. Na pewno panowie nieszczególnie skupiali się rozwijaniu kompozycji, bo 10 numerów zawartych na Broken Lines trwa 40 minut. Czyli dość radiowy format. I faktycznie sporo tu numerów, które mają szansę trafić na playlisty rockowych rozgłośni, począwszy od mocnego, żywiołowego Adopt or Die, które rozpoczyna płytę. Bez zbędnych wstępów, bez ostrzeżenia. Mocny kop od pierwszych sekund, a do tego chwytliwy refren. Ten patent powtarza się tu często. Pierwszy singiel – Crucifixion – kipi niemal punkową energią we wstępie i refrenie, choć pomiędzy tymi fragmentami grupa trochę miesza z tempem i rytmem, dzięki czemu całość nie brzmi jak prostacka wywalanka. Brawa także dla DuValla, który nie musi tu śpiewać „pod Layne’a”, dzięki czemu poznajemy go z zupełnie innej strony, zarówno we fragmentach spokojnych, jak i tych, gdy wydobywa z siebie dzikie wrzaski. Znakomite No-One Is Innocent kontynuuje to mocne uderzenie na początku płyty. Pierwsze minuty Broken Lines to zdecydowanie coś dla tych, którzy lubią jak jest intensywnie, głośno, ale z dobrą melodią w refrenie. A później bywa różnie. Na szczęście panowie dorzucili do zestawu kilka rzeczy w innym klimacie. Blood Moon (kolejny singiel) co prawda operuje na dość mocnym rytmie, ale jest tu dużo więcej przestrzeni niż we wcześniejszych kawałkach, do tego mamy lekki posmak industrialu. Spokojniej jest za to chwilami pod koniec płyty. Pierwszym zwiastunem zmiany nastroju jest All We Have Is Now – bardzo delikatny numer, który jednak według mnie zmierza donikąd, w dodatku trwa ledwo ponad 3 minuty i zanim cokolwiek zacznie się dziać, już jest po wszystkim. Everyone Gets Everything They Really Want to znowu żwawsze tempo, ale tu już nie ma tej gitarowej intensywności z początku płyty. Zamiast tego dostajemy coś, co mogliby nagrać Red Hot Chili Peppers, gdyby gdzieś po Californication nie stracili części ciała odpowiedzialnej za granie czegoś innego niż popowa papka. Może i numer ten średnio pasuje do całej reszty płyty, ale w sumie jako odmiana od mocnego grania sprawdza się całkiem nieźle. Może częściowo dzięki temu, że płyta trwa zaledwie 40 minut, słucha się jej naprawdę nieźle. Bo niby nie ma tu nic spektakularnego, brak dotknięcia geniuszu, czasami wkrada się chaos i spójność rozłazi się po wszystkich kątach, ale ogólnie jest to album, do którego chce się wracać. No dobrze, może nie do całości, może do połowy numerów. Ale to dość obiecujący start i być może za jakiś czas doczekamy się bardziej spójnej kontynuacji. Nie miałem żadnych oczekiwań wobec tej płyty i to było pewnie najlepsze podejście. Dostałem solidną porcję mocnego grania. Na tyle solidną, że czekam na ciąg dalszy. Bizon ..::TRACK-LIST::.. 1. Adapt or Die 03:24 2. Crucifixion 04:16 3. No-One Is Innocent 04:20 4. Blood Moon 03:19 5. Fragments & Ashes 03:55 6. Back to the Light 04:45 7. All We Have Is Now 03:13 8. Everyone Gets Everything They Really Want 04:09 9. Thieves and Whores 03:04 10. Broken Lines 05:52 ..::OBSADA::.. William DuVall - lead & background vocals Ben Weinman - guitars, keyboards, etc. Brent Hinds - guitars, backing vocals on Adapt Or Die, No-one Is Innocent, and Fragments & Ashes Pete Griffin - bass Thomas Pridgen - drums Drums on All We Have Is Now and Thieves And Whores - Jon Theodore Additional Vocals on Back To The Light - Juliette Lewis https://www.youtube.com/watch?v=EtJbgV3pGkI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-05 17:21:00
Rozmiar: 95.74 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Supergrupy mają to do siebie, że często wywołują dużo większe zamieszanie samym swoim istnieniem niż graną przez siebie muzyką. W dodatku najczęściej dość szybko się rozpadają, czasem zresztą od samego początku mają być projektami chwilowymi. Nie wiadomo jeszcze jaka (i czy w ogóle jakaś) przyszłość czeka grupę o dziwnej nazwie Giraffe Tongue Orchestra. Nie wiem nawet czy termin „supergrupa” jest tu do końca uzasadniony, bo z jednej strony w skład zespołu nie wchodzą wielkie gwiazdy rocka, ale niewątpliwie są to nazwiska rozpoznawalne, na co dzień udzielające się w grupach dość (lub bardzo) popularnych. Wolę jednak traktować ten projekt jako zespół gości, którzy postanowili razem ponagrywać, a nie supergrupę, po której należałoby się spodziewać czegoś wyjątkowego. No to wyjaśnijmy jeszcze kto pojawia się na pierwszym albumie Giraffe Tongue Orchestra zatytułowanym Broken Lines: wokalista William DuVall (czyli następca Layne’a Staleya w Alice in Chains), gitarzyści Brent Hinds (Mastodon) i Ben Weinman (The Dillinger Escape Plan), perkusista Thomas Pridgen (The Mars Volta) i basista Peter Griffin (Dethklok i Zappa Plays Zappa). A muzycznie? Muzycznie w zasadzie trudno jednoznacznie stwierdzić, do której z wymienionych wyżej grup najbliżej jest członkom GTO w tym wspólnym muzykowaniu. Oczywiście tu i tam wyjdą pewne podobieństwa – moc The Dillinger Escape Plan, dynamika grupy Mastodon, intensywność brzmienia Alice in Chains czy pokręcone rytmu The Mars Volta – ale nie da się tu przypisać komuś dominacji nad resztą. Choć projekt został zapoczątkowany już kilka lat temu przez Weinmana i Hindsa, reszta składu wpasowała się w to wszystko na tyle dobrze, że z jednej strony nie ma tej wspomnianej dominacji, ale też nie do końca można określić kierunek, w którym ta grupa podąża. Na pewno panowie nieszczególnie skupiali się rozwijaniu kompozycji, bo 10 numerów zawartych na Broken Lines trwa 40 minut. Czyli dość radiowy format. I faktycznie sporo tu numerów, które mają szansę trafić na playlisty rockowych rozgłośni, począwszy od mocnego, żywiołowego Adopt or Die, które rozpoczyna płytę. Bez zbędnych wstępów, bez ostrzeżenia. Mocny kop od pierwszych sekund, a do tego chwytliwy refren. Ten patent powtarza się tu często. Pierwszy singiel – Crucifixion – kipi niemal punkową energią we wstępie i refrenie, choć pomiędzy tymi fragmentami grupa trochę miesza z tempem i rytmem, dzięki czemu całość nie brzmi jak prostacka wywalanka. Brawa także dla DuValla, który nie musi tu śpiewać „pod Layne’a”, dzięki czemu poznajemy go z zupełnie innej strony, zarówno we fragmentach spokojnych, jak i tych, gdy wydobywa z siebie dzikie wrzaski. Znakomite No-One Is Innocent kontynuuje to mocne uderzenie na początku płyty. Pierwsze minuty Broken Lines to zdecydowanie coś dla tych, którzy lubią jak jest intensywnie, głośno, ale z dobrą melodią w refrenie. A później bywa różnie. Na szczęście panowie dorzucili do zestawu kilka rzeczy w innym klimacie. Blood Moon (kolejny singiel) co prawda operuje na dość mocnym rytmie, ale jest tu dużo więcej przestrzeni niż we wcześniejszych kawałkach, do tego mamy lekki posmak industrialu. Spokojniej jest za to chwilami pod koniec płyty. Pierwszym zwiastunem zmiany nastroju jest All We Have Is Now – bardzo delikatny numer, który jednak według mnie zmierza donikąd, w dodatku trwa ledwo ponad 3 minuty i zanim cokolwiek zacznie się dziać, już jest po wszystkim. Everyone Gets Everything They Really Want to znowu żwawsze tempo, ale tu już nie ma tej gitarowej intensywności z początku płyty. Zamiast tego dostajemy coś, co mogliby nagrać Red Hot Chili Peppers, gdyby gdzieś po Californication nie stracili części ciała odpowiedzialnej za granie czegoś innego niż popowa papka. Może i numer ten średnio pasuje do całej reszty płyty, ale w sumie jako odmiana od mocnego grania sprawdza się całkiem nieźle. Może częściowo dzięki temu, że płyta trwa zaledwie 40 minut, słucha się jej naprawdę nieźle. Bo niby nie ma tu nic spektakularnego, brak dotknięcia geniuszu, czasami wkrada się chaos i spójność rozłazi się po wszystkich kątach, ale ogólnie jest to album, do którego chce się wracać. No dobrze, może nie do całości, może do połowy numerów. Ale to dość obiecujący start i być może za jakiś czas doczekamy się bardziej spójnej kontynuacji. Nie miałem żadnych oczekiwań wobec tej płyty i to było pewnie najlepsze podejście. Dostałem solidną porcję mocnego grania. Na tyle solidną, że czekam na ciąg dalszy. Bizon ..::TRACK-LIST::.. 1. Adapt or Die 03:24 2. Crucifixion 04:16 3. No-One Is Innocent 04:20 4. Blood Moon 03:19 5. Fragments & Ashes 03:55 6. Back to the Light 04:45 7. All We Have Is Now 03:13 8. Everyone Gets Everything They Really Want 04:09 9. Thieves and Whores 03:04 10. Broken Lines 05:52 ..::OBSADA::.. William DuVall - lead & background vocals Ben Weinman - guitars, keyboards, etc. Brent Hinds - guitars, backing vocals on Adapt Or Die, No-one Is Innocent, and Fragments & Ashes Pete Griffin - bass Thomas Pridgen - drums Drums on All We Have Is Now and Thieves And Whores - Jon Theodore Additional Vocals on Back To The Light - Juliette Lewis https://www.youtube.com/watch?v=EtJbgV3pGkI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-04-05 17:17:23
Rozmiar: 306.25 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Albumem "Procedury wewnętrzne" debiutuje istniejące od 2012 roku warszawskie trio Latające Pięści, w którego skład wchodzą Michał Głowacki (znany ze So Slow), Paweł Kowalski (obtłukujący perkusję chociażby w Amarok) i Mateusz Urbański. Krążek wypełniają punkowe protest songi z mocno naznaczonym klimatem cold wave, przez co formacja brzmi trochę jak post-punkowe, nowofalowe zespoły lat '80 - szczególnie blisko twórczości Klaus Mitffoch i solowego Lecha Janerki, da się wyczuć również naleciałości Siekiery czy w cięższych fragmentach nawet Kobong. Całość przesączona została przez różnorakie eksperymenty, włączając w to psychodelię, atonalność, narkotyczną atmosferę czy wątki elektroniczne - synthowych klawiszy jest tu zresztą bardzo dużo. W "Orko" widoczna jest nawet plemienność i transowość rodem z obrządku religijnego, z których po chwili wyłania się hardcore. Z kolei "Raz Dwa Trzy" sięga po folk, a właściwie polską muzykę ludową jakby z Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca Mazowsze, ale podaną bardziej złowrogo, post-punkowo - Latającym Pięściom pomogła tu neofolkowa grupa Kipikasza. "Procedury wewnętrzne" nafaszerowane są odważnymi aforyzmami, zapadającymi w pamięć hasełkami rozniecającymi ogień buntu: "Silniejszy zjada pierwszy!", "Kiedy patrzę na ciebie, pragnę seksu i śmierci", "Ja nie jestem prawdziwy! Ja jestem na niby!" - to tylko małe wycinki z naprawdę niezłych, chwytliwych i inteligentnych tekstów napisanych głównie przez Michała Głowackiego. Wokalnie i tekstowo zespół ponownie prowadzi słuchacza w stronę estetyki nowej fali, nieraz kierując się w kierunku rozkrzyczanego punku. Najciekawsze, że w skład Latających Pięści wchodzą perkusja (Paweł Kowalski sięga również po automat perkusyjny) i dwa basy, do tego dochodzą często przebijające się przez sekcje klawisze. Basy brzmią po prostu kapitalnie - Srzedniccy ze studia Serakos (tego samego, w którym od lat nagrywa chociażby Riverside) z w gruncie rzeczy brudnego, garażowego grania wykręcili zachwycający sound eksponując partie basów, tym samym robiąc delikatne nawiązanie w stronę grupy Primus i ogólnie twórczości Lesa Claypoola. Te grają przeróżnie: raz hipnotycznie, gdzie indziej atonalnie ("Celofan"), zarówno funkowo (czuć ducha starego Red Hot Chili Peppers), spokojnie, albo klangując, a w jeszcze innych momentach z mocno podkręconym przesterem budującym post punkową ścianę dźwięku. Latające Pięści mają mocno sprecyzowany pomysł na swoje brzmienie, opierając je właśnie na gitarach basowych. "Procedury wewnętrzne" to płyta nieoczywista, wymagająca od słuchacza otwartości na przeróżne brzmienia, a przede wszystkim na eksperymentalny charakter muzyki. Twórczość zespołu najbardziej podejdzie tym rozmiłowanych w polskiej nowej fali naznaczonej duchem twórczości Lecha Janerki. Warto poznać. Grzegorz Bryk Latające Pięści to warszawska kapela, która choć dopiero debiutuje krążkiem Procedury wewnętrzne, to zdążyła przez kilka ostatnich lat zagrać sporo koncertów, a także wypracowała własny, niepowtarzalny styl. Efekt ich studyjnych poszukiwań jest jak najbardziej intrygujący i powinien spodobać się tym, którzy nie przepadają za stagnacją i nie znoszą jednoznaczności. Nie każdy co prawda będzie chciał zaprosić przyjemniaczka z okładki na własne salony – niektórzy słusznie zauważą, że trochę źle mu z oczu patrzy – znajdą się jednak tacy, którzy z obcowania z poczwarą czerpać będą błogą, a czasem chorą przyjemność. Kto gotowy na związek pełen skomplikowanych relacji pełnych dysonansów, kłótni, nieposkromionych wybuchów śmiechu, stanów lękowych i zmiennych nastrojów, zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej, ten może wytrwać w wierności przez lata. Trudno przyporządkować Latającym Pięściom jakąś zgrabną etykietkę, co niewątpliwie należy policzyć tercetowi na plus. Znajdziecie na ich krążku metalcore’owe, nowofalowe, elektroniczne, post rockowe, garażowe, psychodeliczne i funkowe inspiracje, idące w parze z tekstami czasem pozornie zabawnymi, częściej piętnującymi paradoksy naszej rzeczywistości, zawsze jednak zmuszającymi do myślenia. Multum nawiązań nie oznacza jednak niestrawnego miszmaszu, bo zespół ma na siebie pomysł. Słychać tu pewne powinowactwo z Primusem (ponadprzeciętne znaczenie gitary basowej, pewien luz, zabawa konwencją) czy polskiego Kobonga, ale to nie jedyne tropy. W Fluoksetynie syntezatory dodają muzyce grupy pierwiastka magicznego i hipnotycznego. W Humbaku albo w Naukach Dnia – zwłaszcza w sferze wokalnej, ale też w nowofalowym chłodnym powiewie – czuć klimat wczesnych nagrań Lecha Janerki. Nie brak na Procedurach wewnętrznych całkiem mocnych, bliskich core’owej muzyce uderzeń (Celofan), punkowej motoryki wzmocnionej metalową siłą (Korpokrólewna), a nawet ludowych wtrętów, czego przykładem nagrana wspólnie z dziewczynami z neofolkowej kapeli Kipikasza piosenka Raz Dwa Trzy. Przede wszystkim zaś zespół ciekawie hipnotyzuje, zapraszając w nieco psychodeliczne rejony. Efekt jest bardzo narkotyczny – dosłownie i w przenośni – jak w Mordzie, w której przewija się gorzka refleksja: narkotyki przynajmniej można kontrolować, w przeciwieństwie do tego, z czym ci się kojarzy życie. Może mało wychowawcze, ale coś w tym jest. Zresztą fajnie Latające Pięści potrafią się zatracać w lekko post rockowych pejzażach, odurzających i nieco groźnych (Narcystyczny nieład, Orko). Słychać, że Michał Głowacki, Paweł Kowalski i Mateusz Urbański nie są niewolnikami jakichkolwiek wytycznych i zobowiązań. Oczywiście rodzi to pewne konsekwencje – w kontakcie z Procedurami wewnętrznymi trzeba jednak wykazać się pewną otwartością. Nawet jeśli w żadnym z kawałków kapela nie odkrywa nowych muzycznych lądów, to mieszając znane składniki w sposób niekonwencjonalny, osiąga stan inspirującej dla słuchacza satysfakcji. Oczywiście, można dyskutować nad zasadnością doboru takich a nie innych środków, pewnie tygiel różnorodnych dźwięków nie każdemu przypadnie do gustu, ale mimo swej niszowości, Procedury wewnętrzne mogą sobie zjednać liczne grono słuchaczy. Latające Pięści dołączają swą płytą do grupy artystów świadomie prowokujących słuchaczy do wspólnych podróży po zamglonych rejonach świadomości, nieoderwanych jednak od tego, z czym borykamy się na co dzień. Paweł Lach https://www.cantaramusic.pl/recenzje?action=details&id=748&fbclid=IwAR0xx-yA6CLfL5rHVka-yAPmeVw0YKJCuYyiLf1EGl3k6LEY-3liFZ45V1k ..::TRACK-LIST::.. 1. Fluoksetyna 4:03 2. Humbak 4:04 3. Procedura 4 0:31 4. Celofan 3:53 5. Korpokrólewna 3:45 6. Morda 3:54 7. Procedura 3 1:01 8. Nauki Dnia 8:35 9. Narcystyczny Nieład 2:41 10. Orko 4:38 11. Procedura 2 1:09 12. Raz Dwa Trzy (Feat. Kipikasza) 3:28 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Backing Vocals, Keyboards, Kalimba - Mateusz Urbański Drums, Backing Vocals, Keyboards, Bass Guitar, Kalimba, Percussion - Paweł Kowalski Lead Vocals - Aleksandra Członka (tracks: 12), Karolina Balmas-Pęczuła (tracks: 12), Kipikasza (tracks: 12) Lead Vocals, Bass Guitar, Sampler, Accordion, Keyboards, Synthesizer, Rainstick - Michał Głowacki https://www.youtube.com/watch?v=iN4Ucuy6j6E SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 14
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-02 10:44:45
Rozmiar: 105.00 MB
Peerów: 8
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Albumem "Procedury wewnętrzne" debiutuje istniejące od 2012 roku warszawskie trio Latające Pięści, w którego skład wchodzą Michał Głowacki (znany ze So Slow), Paweł Kowalski (obtłukujący perkusję chociażby w Amarok) i Mateusz Urbański. Krążek wypełniają punkowe protest songi z mocno naznaczonym klimatem cold wave, przez co formacja brzmi trochę jak post-punkowe, nowofalowe zespoły lat '80 - szczególnie blisko twórczości Klaus Mitffoch i solowego Lecha Janerki, da się wyczuć również naleciałości Siekiery czy w cięższych fragmentach nawet Kobong. Całość przesączona została przez różnorakie eksperymenty, włączając w to psychodelię, atonalność, narkotyczną atmosferę czy wątki elektroniczne - synthowych klawiszy jest tu zresztą bardzo dużo. W "Orko" widoczna jest nawet plemienność i transowość rodem z obrządku religijnego, z których po chwili wyłania się hardcore. Z kolei "Raz Dwa Trzy" sięga po folk, a właściwie polską muzykę ludową jakby z Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca Mazowsze, ale podaną bardziej złowrogo, post-punkowo - Latającym Pięściom pomogła tu neofolkowa grupa Kipikasza. "Procedury wewnętrzne" nafaszerowane są odważnymi aforyzmami, zapadającymi w pamięć hasełkami rozniecającymi ogień buntu: "Silniejszy zjada pierwszy!", "Kiedy patrzę na ciebie, pragnę seksu i śmierci", "Ja nie jestem prawdziwy! Ja jestem na niby!" - to tylko małe wycinki z naprawdę niezłych, chwytliwych i inteligentnych tekstów napisanych głównie przez Michała Głowackiego. Wokalnie i tekstowo zespół ponownie prowadzi słuchacza w stronę estetyki nowej fali, nieraz kierując się w kierunku rozkrzyczanego punku. Najciekawsze, że w skład Latających Pięści wchodzą perkusja (Paweł Kowalski sięga również po automat perkusyjny) i dwa basy, do tego dochodzą często przebijające się przez sekcje klawisze. Basy brzmią po prostu kapitalnie - Srzedniccy ze studia Serakos (tego samego, w którym od lat nagrywa chociażby Riverside) z w gruncie rzeczy brudnego, garażowego grania wykręcili zachwycający sound eksponując partie basów, tym samym robiąc delikatne nawiązanie w stronę grupy Primus i ogólnie twórczości Lesa Claypoola. Te grają przeróżnie: raz hipnotycznie, gdzie indziej atonalnie ("Celofan"), zarówno funkowo (czuć ducha starego Red Hot Chili Peppers), spokojnie, albo klangując, a w jeszcze innych momentach z mocno podkręconym przesterem budującym post punkową ścianę dźwięku. Latające Pięści mają mocno sprecyzowany pomysł na swoje brzmienie, opierając je właśnie na gitarach basowych. "Procedury wewnętrzne" to płyta nieoczywista, wymagająca od słuchacza otwartości na przeróżne brzmienia, a przede wszystkim na eksperymentalny charakter muzyki. Twórczość zespołu najbardziej podejdzie tym rozmiłowanych w polskiej nowej fali naznaczonej duchem twórczości Lecha Janerki. Warto poznać. Grzegorz Bryk Latające Pięści to warszawska kapela, która choć dopiero debiutuje krążkiem Procedury wewnętrzne, to zdążyła przez kilka ostatnich lat zagrać sporo koncertów, a także wypracowała własny, niepowtarzalny styl. Efekt ich studyjnych poszukiwań jest jak najbardziej intrygujący i powinien spodobać się tym, którzy nie przepadają za stagnacją i nie znoszą jednoznaczności. Nie każdy co prawda będzie chciał zaprosić przyjemniaczka z okładki na własne salony – niektórzy słusznie zauważą, że trochę źle mu z oczu patrzy – znajdą się jednak tacy, którzy z obcowania z poczwarą czerpać będą błogą, a czasem chorą przyjemność. Kto gotowy na związek pełen skomplikowanych relacji pełnych dysonansów, kłótni, nieposkromionych wybuchów śmiechu, stanów lękowych i zmiennych nastrojów, zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej, ten może wytrwać w wierności przez lata. Trudno przyporządkować Latającym Pięściom jakąś zgrabną etykietkę, co niewątpliwie należy policzyć tercetowi na plus. Znajdziecie na ich krążku metalcore’owe, nowofalowe, elektroniczne, post rockowe, garażowe, psychodeliczne i funkowe inspiracje, idące w parze z tekstami czasem pozornie zabawnymi, częściej piętnującymi paradoksy naszej rzeczywistości, zawsze jednak zmuszającymi do myślenia. Multum nawiązań nie oznacza jednak niestrawnego miszmaszu, bo zespół ma na siebie pomysł. Słychać tu pewne powinowactwo z Primusem (ponadprzeciętne znaczenie gitary basowej, pewien luz, zabawa konwencją) czy polskiego Kobonga, ale to nie jedyne tropy. W Fluoksetynie syntezatory dodają muzyce grupy pierwiastka magicznego i hipnotycznego. W Humbaku albo w Naukach Dnia – zwłaszcza w sferze wokalnej, ale też w nowofalowym chłodnym powiewie – czuć klimat wczesnych nagrań Lecha Janerki. Nie brak na Procedurach wewnętrznych całkiem mocnych, bliskich core’owej muzyce uderzeń (Celofan), punkowej motoryki wzmocnionej metalową siłą (Korpokrólewna), a nawet ludowych wtrętów, czego przykładem nagrana wspólnie z dziewczynami z neofolkowej kapeli Kipikasza piosenka Raz Dwa Trzy. Przede wszystkim zaś zespół ciekawie hipnotyzuje, zapraszając w nieco psychodeliczne rejony. Efekt jest bardzo narkotyczny – dosłownie i w przenośni – jak w Mordzie, w której przewija się gorzka refleksja: narkotyki przynajmniej można kontrolować, w przeciwieństwie do tego, z czym ci się kojarzy życie. Może mało wychowawcze, ale coś w tym jest. Zresztą fajnie Latające Pięści potrafią się zatracać w lekko post rockowych pejzażach, odurzających i nieco groźnych (Narcystyczny nieład, Orko). Słychać, że Michał Głowacki, Paweł Kowalski i Mateusz Urbański nie są niewolnikami jakichkolwiek wytycznych i zobowiązań. Oczywiście rodzi to pewne konsekwencje – w kontakcie z Procedurami wewnętrznymi trzeba jednak wykazać się pewną otwartością. Nawet jeśli w żadnym z kawałków kapela nie odkrywa nowych muzycznych lądów, to mieszając znane składniki w sposób niekonwencjonalny, osiąga stan inspirującej dla słuchacza satysfakcji. Oczywiście, można dyskutować nad zasadnością doboru takich a nie innych środków, pewnie tygiel różnorodnych dźwięków nie każdemu przypadnie do gustu, ale mimo swej niszowości, Procedury wewnętrzne mogą sobie zjednać liczne grono słuchaczy. Latające Pięści dołączają swą płytą do grupy artystów świadomie prowokujących słuchaczy do wspólnych podróży po zamglonych rejonach świadomości, nieoderwanych jednak od tego, z czym borykamy się na co dzień. Paweł Lach https://www.cantaramusic.pl/recenzje?action=details&id=748&fbclid=IwAR0xx-yA6CLfL5rHVka-yAPmeVw0YKJCuYyiLf1EGl3k6LEY-3liFZ45V1k ..::TRACK-LIST::.. 1. Fluoksetyna 4:03 2. Humbak 4:04 3. Procedura 4 0:31 4. Celofan 3:53 5. Korpokrólewna 3:45 6. Morda 3:54 7. Procedura 3 1:01 8. Nauki Dnia 8:35 9. Narcystyczny Nieład 2:41 10. Orko 4:38 11. Procedura 2 1:09 12. Raz Dwa Trzy (Feat. Kipikasza) 3:28 ..::OBSADA::.. Bass Guitar, Backing Vocals, Keyboards, Kalimba - Mateusz Urbański Drums, Backing Vocals, Keyboards, Bass Guitar, Kalimba, Percussion - Paweł Kowalski Lead Vocals - Aleksandra Członka (tracks: 12), Karolina Balmas-Pęczuła (tracks: 12), Kipikasza (tracks: 12) Lead Vocals, Bass Guitar, Sampler, Accordion, Keyboards, Synthesizer, Rainstick - Michał Głowacki https://www.youtube.com/watch?v=iN4Ucuy6j6E SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 14
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-03-02 10:42:08
Rozmiar: 300.17 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
Debiutancki album Kryształ, wydany przez Koty Records. post-punk, shoegaze, cold wave... ..::TRACK-LIST::.. 1. Święto wiosny 05:10 2. Zwykły człowiek 02:53 3. Wieloryby 04:33 4. Kolaże 02:34 5. Dom 02:57 6. 044 03:53 7. Nowa fala satanizmu 03:11 8. Piękny świat 04:12 9. Nie ma małych klęsk 05:27 ..::OBSADA::.. Hubert Kos Iurii Kasianenko Jakub Didkowski Kubczak Dobrzyński https://www.youtube.com/watch?v=QjXbuX0i3kU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-02-21 19:28:21
Rozmiar: 83.55 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
Debiutancki album Kryształ, wydany przez Koty Records. post-punk, shoegaze, cold wave... ..::TRACK-LIST::.. 1. Święto wiosny 05:10 2. Zwykły człowiek 02:53 3. Wieloryby 04:33 4. Kolaże 02:34 5. Dom 02:57 6. 044 03:53 7. Nowa fala satanizmu 03:11 8. Piękny świat 04:12 9. Nie ma małych klęsk 05:27 ..::OBSADA::.. Hubert Kos Iurii Kasianenko Jakub Didkowski Kubczak Dobrzyński https://www.youtube.com/watch?v=QjXbuX0i3kU SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-02-21 19:24:33
Rozmiar: 245.60 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kiedyś dawno temu Tomasz Budzyński powiedział, że Armia gra muzykę bajkową. Uważam po dziś dzień, że jest to najlepsze określenie dźwięków tego zespołu. Nie wpisuje się On w żadną inną definicję. Ja dodam tylko, że ta bajkowość jest pełna mistycyzmu i czegoś, czego trudno znaleźć w otaczającej przestrzeni... - Mało w ostatnim czasie słucham cięższej muzyki rockowej i metalowej. Armia jest chyba jednym z ostatnich wykonawców, za którego muzyką podążam od wielu lat, mimo że główną moją strawą muzyczną są obecnie dźwięki wyraźnie bardziej popowe i elektroniczne, by nie rzec często błahe. Z kolei Armia to już nie jest ta Armia z pierwszych lat działalności, kiedy utwory takie jak "Aguirre" czy "Jeżeli" od razu chwytały za serce. Po pierwszym przesłuchaniu nuciło się je i wykrzykiwało. Od czasu "Triodante" muzyka Armii coraz bardziej "metalowiała" w brzmieniu, choć miała cały czas w sobie pewne cechy armijnego, klasycznego stylu a przy tym bywała różnorodna, często skręcając w stronę eksperymentalną ("Freak"). Mimo że żadna z płyt nie miała w sobie tak obezwładniającej mocy jak "Legenda" [czytaj recenzję >>] , to jednak były albumy, które przekonywały swoją jakością i wysokim poziomem kompozycji ("Duch"). Z tych wszystkich powodów "Wojna i pokój" ciężko wchodziła mi przez pierwsze dni. Moje aktualne indywidualne preferencje spowodowały, że nowa Armia w większości wydała mi się początkowo przyciężka i za długa. A jednak były podejścia, gdy przesłuchałem ją w całości z wyraźnym zaciekawieniem. Od pierwszego przesłuchania moją uwagę zwróciły dwa utwory: "Nas nie ma" i "Ciche dni". Ten pierwszy ma przejmujący tekst, który dobrze koresponduje z warstwą instrumentalną, ten drugi zaskakuje intensywnością użytej elektroniki. Po kilku przesłuchaniach zrozumiałem, że muszę potraktować nową Armię jak płytę w pewnym stopniu artrockową i progrockową. W istocie "Wojna i pokój" to właśnie album, który jest bezpośrednim spadkobiercą tradycji Armii powstałej za czasów "Triodante". Przyznaję, że tzw. "cięższa muza", niezależnie od tego, czy mam do czynienia z punkiem, metalem, industrialem czy hard rockiem, zwyczajnie obecnie mnie męczy i nudzi. Cięższej muzyce daję szansę, gdy przedstawia coś ciekawego pod względem artystycznym (np. ostatnio przekonał mnie zespół Toń), albo gdy teksty zamiast przedstawiania brzydoty świata i turpistycznego otoczenia codzienności, mówią o sprawach uniwersalnych i niosą w sobie jakąś mądrość. I właśnie Armia jest takim przypadkiem. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że Budzyński wprost odwołuje się do chrześcijańskiego i biblijnego postrzegania świata. Jego teksty pełne są odniesień do tej wizji rzeczywistości. Ale nie ma w tym żadnego fanatyzmu. Budzyński przez pryzmat Biblii ukazuje uniwersalne wartości naszego, zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Nie trzeba być ani wierzącym, ani chrześcijaninem, żeby wiedzieć, że istnieje Dobro i Zło, że to właśnie Dobro jest tym, do czego należy dążyć, a Zło jest godne potępienia. Zło i Dobro jest w nas samych. Nikt nie ma monopolu na nieomylność i świętość. Chrześcijanie wierzą, że jest Bóg, który wyznacza to, co jest dobre i złe, ale nie trzeba być wierzącym, żeby wiedzieć, że Biblia niesie uniwersalne wartości etyczne, których się nie podważa. I jeśli z takich założeń wyjdziemy, płyta Armii stanie się właśnie takim uniwersalnym spojrzeniem na ludzkie życie z perspektywy człowieka, który powoli zbliża się do jego końca. To właśnie wynika z tekstów, które znajdują się na płycie "Wojna i pokój", ale taka jest również muzyka. Podsumowuje dotychczasowy dorobek Armii, choć przede wszystkim wykorzystując schematy muzyczne wypracowane po wydaniu "Triodante". No i mimo wszystko wchodzi czasami na nowe terytoria armijne, jak we wspomnianych "Cichych dniach". Płytę zaczyna powolne "Wołanie", które wyłania się z mrocznych pogłosów generowanych przez elektronikę, by następnie przejść w standardowy zestaw rockowo-armijny: perkusja, ciężki riff gitarowy, waltornia i śpiew Budzyńskiego. Powolnie ciągnąca się przez ponad sześć minut ciężkawa, "blacksabbathowa" muzyka jest podkładem do poetyckich wezwań Budzyńskiego: Ty wołaj mnie głęboki oddech piękny świat zawołaj mnie zawołaj mnie Szybciej w temat wchodzi następny utwór pt. "Obcy w domu", który od początku atakuje ciężkim riffem gitarowym i szybszym rytmem, wspartym w tle dźwiękami waltorni. Budzyński podejmuje w nim temat "obcych", ale robi to w swój własny, poetycki i armijny sposób śpiewając: słyszałem, że piekło to inni czytałem, że obcy to wróg kto jest ten obcy? [...] ten obcy to ja obcy to ty w moim domu [...] pamiętaj kochać, pamiętaj żyć, pamiętaj umierać pamiętaj umierać Czyli mamy tutaj typowe ujęcie chrześcijańskie tematu "obcych". Trzeba kochać bliźniego, pomagać i pamiętać o śmierci. Wszystko to marność, ale mamy kochać i wspierać bliźniego swego, jak siebie samego. "Wielki las" zaczyna się od natychmiastowego zaznaczenia rytmu i bardziej zamglonego, schowanego w tle riffu gitarowego. Na pierwszym planie słychać co jakiś czas repetytywny motyw grany przez waltornię, ale osnową jest wokal Budzyńskiego, który buduje napięcie poprzez krótkie powtarzane frazy o wieloznacznej treści: moje serce, czarny las bestia w lesie, bestia w lesie moje serce, człowiek w lesie mocniej, mocniej, mocniej czy mnie słyszysz? jestem w lesie umieram w lesie zapal światło Znowu jesteśmy w poetyckim świecie Budzyńskiego, który stara wydobyć się z ciemnego lasu i szuka światła. Mrok, ciemność, ale szukamy nadziei. Rockowo-armijna maszyna urywa się pod koniec utworu, który kończą ambientowe pomruki. W następnym utworze "Ja tylko wspominam", choć zaczyna się wszystko według rockowo-metalowego schematu, to w tle pobrzmiewają motywy elektroniczne, które pełnią rolę ozdobników. W trwającym przez prawie siedem minut nagraniu pojawia się również waltornia a Budzy śpiewa: wszystko jest tak, jakby już się stało ja tylko wspominam, zwyciężają inni sfora psów, oni idą nas zabić jak powaleni tak i niepokonani Podsumowuje, ale jednocześnie nawołuje do miłości przez pryzmat swojej wiary: śpiewam tę pieśń i ciągle mam nadzieję ja słyszę ten śmiech i ciągle mam nadzieję ziarno na ziemię, ziarno między cierpnie [...] niech się zakocha, kto nie kochał nigdy "Nas nie ma" zaczyna się od wezwanie do siebie samego: Tomie Bombadilu, Bombadilu Tomie za rzekę, za płomień schowamy się, schowamy się i stwierdzenia, że: nic nie mamy ale mamy wszystko nic nie mamy, ale mamy to Utwór nie jest tak ociężały jak te rozpoczynające płytę. Jest wyraźnie spokojniejszy, bardziej refleksyjny również w warstwie instrumentalnej, choć są momenty przyśpieszenia. Przejmujące jest zakończenie: gdzie jesteś, gdzie jesteś gdzie jesteś, moje Piękno gdzie jesteś, gdzie Ty jesteś gdzie jesteś, moje Dobro [...] nas nie ma, nas nie ma nas nie ma Jeszcze jesteśmy, ale nas nie będzie. Słychać tutaj i chwile zwątpienia, i nadzieję, i świadomość tego, co nieuchronne. Ponad siedmiominutowy utwór gaśnie powoli i kończy się motywem waltorni, która dobiega coraz bardziej z oddali. "Przyjaciel" to znowu typowo rockowo-metalowy utwór, który przywraca cięższy klimat. Budzyński wyraża tu swoją rozpacz i żal: pozostał mi jeszcze płacz przedziwny mój przyjaciel [...] pozostał mi jeszcze wstyd przedziwny mój przyjaciel [...] niech cofnie się czas na ziemi stracony czas "Dzień ojca" to utwór ponownie o mozolnie ciągnącej się, ale wyraźnie rockowo-metalowej konstrukcji, czasami bardziej hałaśliwej i ciężkawej, w której słychać refleksję Budzyńskiego na temat końca oraz jest jego wezwaniem do Ojca: tam gdzie kończy się kraj nie zapominaj o mnie tam gdzie kończy się kraj nie omijaj mnie proszę światło za wodą [...] do końca, do końca do końca W końcówce ponownie gaśnie nawał rockowo-metalowy i wyłania się refleksyjny motyw klawiszowy, który wyciszony ostatecznie kończy nagranie. "W każdą stronę" to kolejny krótszy, bo ledwie ponad czterominutowy, numer rockowo-metalowy, który ma za zadanie pchać do przodu, jest swoistym motywatorem do dalszego działania oraz ostrzeżeniem przed zbaczaniem z wybranego kursu: droga, droga do kogoś i droga do nikogo [...] w każdą stronę, w każdą stronę chodźmy do kogoś [...] są zerwane moje więzy zapłacone moje długi są zerwane moje więzy idź "Ciche dni" zaskakuje odmiennością od pozostałych, w większości typowo rockowo-metalowych nagrań, które znajdujemy na płycie. Wprawdzie nadal słyszymy tutaj powracające gitarowe riffy, ale na plan pierwszy wysuwa się elektroniczne pulsowanie, które wyraźnie dominuje w utworze. Może dlatego, że Budzyński śpiewa: nad moim gniewem zaszło już słońce [...] życie ma sens życie ma sens życie ma sens miłość jest możliwa wszyscy zakochani są niepokonani Przy takiej deklaracji nie jest potrzebny walec rockowo-metalowy. Około trzeciej minuty, kompozycja zmienia jednak tempo z transowej, na bardziej rwaną, z połamaną rytmiką, ale nadal nie ma tutaj ciężkich riffów gitarowych, słychać waltornię i rytmiczne zagrywki gitarowe. Jest wyraźnie spokojniej. W tej części nie słychać śpiewu Budzyńskiego. Po piątej minucie nagranie jeszcze bardziej wycisza się i przeradza w ambientowe tło, w którym słychać szept Budzyńskiego a wszystko kończą bliżej niezidentyfikowane dźwięki, jakby świst pociągu. "Pielgrzymka" to powrót do rockowo-metalowego schematu, ale nie może być inaczej skoro Budzyński deklaruje: przychodzimy z ciemności z wielkiego utrapienia przychodzimy z ciemności z wielkiego więzienia z wielkiego strachu z wielkiego bólu z wielkiej samotności z wielkiego więzienia Jednocześnie autor przypomina, że można z tej ciemności wyjść: wszystko jest nowe wszystko jest prawdziwe wszystko zakwitło wszystko jest możliwe jeśli jesteś w ciemności jeśli jesteś w niewoli [...] na światło, na światło na wolność "Niebo nad niebem" znowu jest wezwaniem do wiary i nadziei: niebo nade mną niebo nad niebiem [...] niebo nad głową niebo nad myślą niebo nad ziemią niebo nad niebem niebo nad światem człowiek nie jest sam człowiek Utwór wyłania się jakby z otchłani i po minucie atakuje rockowo-metalowym schematem, który jednak po chwili niespodziewanie urywa się a w tle pojawia się elektroniczne pulsowanie, na tle którego Budzyński śpiewa swoje wezwanie. By je wzmocnić powracają po chwili metalowe gitary, które natychmiast przejmują dominację nad elektroniką. Ale sytuacja po kolejnej chwili powtarza się i ten ponad siedmiominutowy utwór staje się jednym z mocniejszych punktów instrumentalnych płyty, w którym rockowo-metalowa konstrukcja jakby przepycha się z bardziej refleksyjnymi motywami, raz elektronicznymi, innym razem bardziej gitarowo-akustycznymi. A Budzyński śpiewa o sprawach najważniejszych: co robisz tak wysoko delirium wszechmocy cząstki elementarne niebo, niebo jest po naszej stronie Nagranie kończy się wyciszeniem rockowo-metalowej nawałnicy i końcówka należy do elektronicznego pulsu, z którego wyłania się po chwili przerwy kończący album, instrumentalny "Wiatr w drzewach". Z ambientalnych plam rzeczywiście wyłania się jakby pomruk wiatru, który pokazuje, że gdy nas zabraknie i nic już nie będzie, to właśnie wiatr, ziemia pozostaną dla następców, którzy będą przeżywali to samo, co my. Pozostanie po nas tutaj na ziemi "Wiatr w drzewach". Utwór spina "Wojnę i pokój" swoistą klamrą, bo przecież właśnie z podobnych pomruków wyłania się "Wołanie" zaczynające płytę. Jeśli wierzyć informacjom podanym w streamingu, to autorem kompozycji na płycie jest syn Budzyńskiego Stanisław, choć na okładce fizycznego wydania podano z kolei, że za kompozycje odpowiada: "Antiarmia". Pewne jest, że Stanisław Budzyński jest od kilku lat pełnoprawnym członkiem Armii a najnowsza płyta jest jego pierwszą studyjną aktywnością w zespole jako gitarzysty. Sprawdza się bardzo dobrze i z pewnością stał się integralną częścią zespołu. Najnowszą płytę należy traktować jak swoistą art-punkowo-metalową symfonię, która czasami w ociężałym stylu, ale urozmaicona motywami elektronicznymi i chwilami ambientowymi, przedstawia los człowieka z perspektywy ostatecznej, tak jak widzi to Budzyński. Warstwa instrumentalna to jedynie środki do wyrażenia wizji autora tekstów. Tutaj nie ma przebojów, nagrań, które zapamiętamy jak wspomniane już "Aguirre" czy "Niewiedzialna armia" lub "Saluto". Album trzeba traktować jak zwartą całość, której trzeba przyjrzeć się uważnie i dogłębnie. Wtedy odkryjemy wartość muzyki, której nie można oderwać od słów napisanych przez Budzyńskiego. W istocie warstwę instrumentalną traktuję bardziej jak podkład do tych słów. Muzyka i słowa to integralna całość. Z tego punktu widzenia to bardzo dobra płyta, w której można się zanurzyć. Mam wrażenie jednak, że jest przede wszystkim skierowana do fanów Armii. Nie wiem czy do kogoś przypadkowego, nie znającego twórczości zespołu, album może tak intensywnie przemówić, jak do oddanych fanów zespołu. A może jednak? Andrzej Korasiewicz ..::TRACK-LIST::.. 1. Wołanie 2. Obcy W Domu 3. Wielki Las 4. Ja Tylko Wspominam 5. Nas Nie Ma 6. Przyjaciel 7. Dzień Ojca 8. W Każdą Stronę 9. Ciche Dni 10. Pielgrzymka 11. Niebo Nad Niebem 12. Wiatr W Drzewach ..::OBSADA::.. Tomasz Budzyński - głos Stanisław Budzyński - gitara Dariusz Budkiewicz - gitara basowa Amadeusz Kaźmierczak - perkusja Jakub Bartoszewski - waltornia gościnnie na płycie: Electronics - Michał Jacaszek Percussion - Beata Polak https://www.youtube.com/watch?v=7cPBQTgk6Ts SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-02-16 09:02:26
Rozmiar: 153.24 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Kiedyś dawno temu Tomasz Budzyński powiedział, że Armia gra muzykę bajkową. Uważam po dziś dzień, że jest to najlepsze określenie dźwięków tego zespołu. Nie wpisuje się On w żadną inną definicję. Ja dodam tylko, że ta bajkowość jest pełna mistycyzmu i czegoś, czego trudno znaleźć w otaczającej przestrzeni... - Mało w ostatnim czasie słucham cięższej muzyki rockowej i metalowej. Armia jest chyba jednym z ostatnich wykonawców, za którego muzyką podążam od wielu lat, mimo że główną moją strawą muzyczną są obecnie dźwięki wyraźnie bardziej popowe i elektroniczne, by nie rzec często błahe. Z kolei Armia to już nie jest ta Armia z pierwszych lat działalności, kiedy utwory takie jak "Aguirre" czy "Jeżeli" od razu chwytały za serce. Po pierwszym przesłuchaniu nuciło się je i wykrzykiwało. Od czasu "Triodante" muzyka Armii coraz bardziej "metalowiała" w brzmieniu, choć miała cały czas w sobie pewne cechy armijnego, klasycznego stylu a przy tym bywała różnorodna, często skręcając w stronę eksperymentalną ("Freak"). Mimo że żadna z płyt nie miała w sobie tak obezwładniającej mocy jak "Legenda" [czytaj recenzję >>] , to jednak były albumy, które przekonywały swoją jakością i wysokim poziomem kompozycji ("Duch"). Z tych wszystkich powodów "Wojna i pokój" ciężko wchodziła mi przez pierwsze dni. Moje aktualne indywidualne preferencje spowodowały, że nowa Armia w większości wydała mi się początkowo przyciężka i za długa. A jednak były podejścia, gdy przesłuchałem ją w całości z wyraźnym zaciekawieniem. Od pierwszego przesłuchania moją uwagę zwróciły dwa utwory: "Nas nie ma" i "Ciche dni". Ten pierwszy ma przejmujący tekst, który dobrze koresponduje z warstwą instrumentalną, ten drugi zaskakuje intensywnością użytej elektroniki. Po kilku przesłuchaniach zrozumiałem, że muszę potraktować nową Armię jak płytę w pewnym stopniu artrockową i progrockową. W istocie "Wojna i pokój" to właśnie album, który jest bezpośrednim spadkobiercą tradycji Armii powstałej za czasów "Triodante". Przyznaję, że tzw. "cięższa muza", niezależnie od tego, czy mam do czynienia z punkiem, metalem, industrialem czy hard rockiem, zwyczajnie obecnie mnie męczy i nudzi. Cięższej muzyce daję szansę, gdy przedstawia coś ciekawego pod względem artystycznym (np. ostatnio przekonał mnie zespół Toń), albo gdy teksty zamiast przedstawiania brzydoty świata i turpistycznego otoczenia codzienności, mówią o sprawach uniwersalnych i niosą w sobie jakąś mądrość. I właśnie Armia jest takim przypadkiem. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że Budzyński wprost odwołuje się do chrześcijańskiego i biblijnego postrzegania świata. Jego teksty pełne są odniesień do tej wizji rzeczywistości. Ale nie ma w tym żadnego fanatyzmu. Budzyński przez pryzmat Biblii ukazuje uniwersalne wartości naszego, zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Nie trzeba być ani wierzącym, ani chrześcijaninem, żeby wiedzieć, że istnieje Dobro i Zło, że to właśnie Dobro jest tym, do czego należy dążyć, a Zło jest godne potępienia. Zło i Dobro jest w nas samych. Nikt nie ma monopolu na nieomylność i świętość. Chrześcijanie wierzą, że jest Bóg, który wyznacza to, co jest dobre i złe, ale nie trzeba być wierzącym, żeby wiedzieć, że Biblia niesie uniwersalne wartości etyczne, których się nie podważa. I jeśli z takich założeń wyjdziemy, płyta Armii stanie się właśnie takim uniwersalnym spojrzeniem na ludzkie życie z perspektywy człowieka, który powoli zbliża się do jego końca. To właśnie wynika z tekstów, które znajdują się na płycie "Wojna i pokój", ale taka jest również muzyka. Podsumowuje dotychczasowy dorobek Armii, choć przede wszystkim wykorzystując schematy muzyczne wypracowane po wydaniu "Triodante". No i mimo wszystko wchodzi czasami na nowe terytoria armijne, jak we wspomnianych "Cichych dniach". Płytę zaczyna powolne "Wołanie", które wyłania się z mrocznych pogłosów generowanych przez elektronikę, by następnie przejść w standardowy zestaw rockowo-armijny: perkusja, ciężki riff gitarowy, waltornia i śpiew Budzyńskiego. Powolnie ciągnąca się przez ponad sześć minut ciężkawa, "blacksabbathowa" muzyka jest podkładem do poetyckich wezwań Budzyńskiego: Ty wołaj mnie głęboki oddech piękny świat zawołaj mnie zawołaj mnie Szybciej w temat wchodzi następny utwór pt. "Obcy w domu", który od początku atakuje ciężkim riffem gitarowym i szybszym rytmem, wspartym w tle dźwiękami waltorni. Budzyński podejmuje w nim temat "obcych", ale robi to w swój własny, poetycki i armijny sposób śpiewając: słyszałem, że piekło to inni czytałem, że obcy to wróg kto jest ten obcy? [...] ten obcy to ja obcy to ty w moim domu [...] pamiętaj kochać, pamiętaj żyć, pamiętaj umierać pamiętaj umierać Czyli mamy tutaj typowe ujęcie chrześcijańskie tematu "obcych". Trzeba kochać bliźniego, pomagać i pamiętać o śmierci. Wszystko to marność, ale mamy kochać i wspierać bliźniego swego, jak siebie samego. "Wielki las" zaczyna się od natychmiastowego zaznaczenia rytmu i bardziej zamglonego, schowanego w tle riffu gitarowego. Na pierwszym planie słychać co jakiś czas repetytywny motyw grany przez waltornię, ale osnową jest wokal Budzyńskiego, który buduje napięcie poprzez krótkie powtarzane frazy o wieloznacznej treści: moje serce, czarny las bestia w lesie, bestia w lesie moje serce, człowiek w lesie mocniej, mocniej, mocniej czy mnie słyszysz? jestem w lesie umieram w lesie zapal światło Znowu jesteśmy w poetyckim świecie Budzyńskiego, który stara wydobyć się z ciemnego lasu i szuka światła. Mrok, ciemność, ale szukamy nadziei. Rockowo-armijna maszyna urywa się pod koniec utworu, który kończą ambientowe pomruki. W następnym utworze "Ja tylko wspominam", choć zaczyna się wszystko według rockowo-metalowego schematu, to w tle pobrzmiewają motywy elektroniczne, które pełnią rolę ozdobników. W trwającym przez prawie siedem minut nagraniu pojawia się również waltornia a Budzy śpiewa: wszystko jest tak, jakby już się stało ja tylko wspominam, zwyciężają inni sfora psów, oni idą nas zabić jak powaleni tak i niepokonani Podsumowuje, ale jednocześnie nawołuje do miłości przez pryzmat swojej wiary: śpiewam tę pieśń i ciągle mam nadzieję ja słyszę ten śmiech i ciągle mam nadzieję ziarno na ziemię, ziarno między cierpnie [...] niech się zakocha, kto nie kochał nigdy "Nas nie ma" zaczyna się od wezwanie do siebie samego: Tomie Bombadilu, Bombadilu Tomie za rzekę, za płomień schowamy się, schowamy się i stwierdzenia, że: nic nie mamy ale mamy wszystko nic nie mamy, ale mamy to Utwór nie jest tak ociężały jak te rozpoczynające płytę. Jest wyraźnie spokojniejszy, bardziej refleksyjny również w warstwie instrumentalnej, choć są momenty przyśpieszenia. Przejmujące jest zakończenie: gdzie jesteś, gdzie jesteś gdzie jesteś, moje Piękno gdzie jesteś, gdzie Ty jesteś gdzie jesteś, moje Dobro [...] nas nie ma, nas nie ma nas nie ma Jeszcze jesteśmy, ale nas nie będzie. Słychać tutaj i chwile zwątpienia, i nadzieję, i świadomość tego, co nieuchronne. Ponad siedmiominutowy utwór gaśnie powoli i kończy się motywem waltorni, która dobiega coraz bardziej z oddali. "Przyjaciel" to znowu typowo rockowo-metalowy utwór, który przywraca cięższy klimat. Budzyński wyraża tu swoją rozpacz i żal: pozostał mi jeszcze płacz przedziwny mój przyjaciel [...] pozostał mi jeszcze wstyd przedziwny mój przyjaciel [...] niech cofnie się czas na ziemi stracony czas "Dzień ojca" to utwór ponownie o mozolnie ciągnącej się, ale wyraźnie rockowo-metalowej konstrukcji, czasami bardziej hałaśliwej i ciężkawej, w której słychać refleksję Budzyńskiego na temat końca oraz jest jego wezwaniem do Ojca: tam gdzie kończy się kraj nie zapominaj o mnie tam gdzie kończy się kraj nie omijaj mnie proszę światło za wodą [...] do końca, do końca do końca W końcówce ponownie gaśnie nawał rockowo-metalowy i wyłania się refleksyjny motyw klawiszowy, który wyciszony ostatecznie kończy nagranie. "W każdą stronę" to kolejny krótszy, bo ledwie ponad czterominutowy, numer rockowo-metalowy, który ma za zadanie pchać do przodu, jest swoistym motywatorem do dalszego działania oraz ostrzeżeniem przed zbaczaniem z wybranego kursu: droga, droga do kogoś i droga do nikogo [...] w każdą stronę, w każdą stronę chodźmy do kogoś [...] są zerwane moje więzy zapłacone moje długi są zerwane moje więzy idź "Ciche dni" zaskakuje odmiennością od pozostałych, w większości typowo rockowo-metalowych nagrań, które znajdujemy na płycie. Wprawdzie nadal słyszymy tutaj powracające gitarowe riffy, ale na plan pierwszy wysuwa się elektroniczne pulsowanie, które wyraźnie dominuje w utworze. Może dlatego, że Budzyński śpiewa: nad moim gniewem zaszło już słońce [...] życie ma sens życie ma sens życie ma sens miłość jest możliwa wszyscy zakochani są niepokonani Przy takiej deklaracji nie jest potrzebny walec rockowo-metalowy. Około trzeciej minuty, kompozycja zmienia jednak tempo z transowej, na bardziej rwaną, z połamaną rytmiką, ale nadal nie ma tutaj ciężkich riffów gitarowych, słychać waltornię i rytmiczne zagrywki gitarowe. Jest wyraźnie spokojniej. W tej części nie słychać śpiewu Budzyńskiego. Po piątej minucie nagranie jeszcze bardziej wycisza się i przeradza w ambientowe tło, w którym słychać szept Budzyńskiego a wszystko kończą bliżej niezidentyfikowane dźwięki, jakby świst pociągu. "Pielgrzymka" to powrót do rockowo-metalowego schematu, ale nie może być inaczej skoro Budzyński deklaruje: przychodzimy z ciemności z wielkiego utrapienia przychodzimy z ciemności z wielkiego więzienia z wielkiego strachu z wielkiego bólu z wielkiej samotności z wielkiego więzienia Jednocześnie autor przypomina, że można z tej ciemności wyjść: wszystko jest nowe wszystko jest prawdziwe wszystko zakwitło wszystko jest możliwe jeśli jesteś w ciemności jeśli jesteś w niewoli [...] na światło, na światło na wolność "Niebo nad niebem" znowu jest wezwaniem do wiary i nadziei: niebo nade mną niebo nad niebiem [...] niebo nad głową niebo nad myślą niebo nad ziemią niebo nad niebem niebo nad światem człowiek nie jest sam człowiek Utwór wyłania się jakby z otchłani i po minucie atakuje rockowo-metalowym schematem, który jednak po chwili niespodziewanie urywa się a w tle pojawia się elektroniczne pulsowanie, na tle którego Budzyński śpiewa swoje wezwanie. By je wzmocnić powracają po chwili metalowe gitary, które natychmiast przejmują dominację nad elektroniką. Ale sytuacja po kolejnej chwili powtarza się i ten ponad siedmiominutowy utwór staje się jednym z mocniejszych punktów instrumentalnych płyty, w którym rockowo-metalowa konstrukcja jakby przepycha się z bardziej refleksyjnymi motywami, raz elektronicznymi, innym razem bardziej gitarowo-akustycznymi. A Budzyński śpiewa o sprawach najważniejszych: co robisz tak wysoko delirium wszechmocy cząstki elementarne niebo, niebo jest po naszej stronie Nagranie kończy się wyciszeniem rockowo-metalowej nawałnicy i końcówka należy do elektronicznego pulsu, z którego wyłania się po chwili przerwy kończący album, instrumentalny "Wiatr w drzewach". Z ambientalnych plam rzeczywiście wyłania się jakby pomruk wiatru, który pokazuje, że gdy nas zabraknie i nic już nie będzie, to właśnie wiatr, ziemia pozostaną dla następców, którzy będą przeżywali to samo, co my. Pozostanie po nas tutaj na ziemi "Wiatr w drzewach". Utwór spina "Wojnę i pokój" swoistą klamrą, bo przecież właśnie z podobnych pomruków wyłania się "Wołanie" zaczynające płytę. Jeśli wierzyć informacjom podanym w streamingu, to autorem kompozycji na płycie jest syn Budzyńskiego Stanisław, choć na okładce fizycznego wydania podano z kolei, że za kompozycje odpowiada: "Antiarmia". Pewne jest, że Stanisław Budzyński jest od kilku lat pełnoprawnym członkiem Armii a najnowsza płyta jest jego pierwszą studyjną aktywnością w zespole jako gitarzysty. Sprawdza się bardzo dobrze i z pewnością stał się integralną częścią zespołu. Najnowszą płytę należy traktować jak swoistą art-punkowo-metalową symfonię, która czasami w ociężałym stylu, ale urozmaicona motywami elektronicznymi i chwilami ambientowymi, przedstawia los człowieka z perspektywy ostatecznej, tak jak widzi to Budzyński. Warstwa instrumentalna to jedynie środki do wyrażenia wizji autora tekstów. Tutaj nie ma przebojów, nagrań, które zapamiętamy jak wspomniane już "Aguirre" czy "Niewiedzialna armia" lub "Saluto". Album trzeba traktować jak zwartą całość, której trzeba przyjrzeć się uważnie i dogłębnie. Wtedy odkryjemy wartość muzyki, której nie można oderwać od słów napisanych przez Budzyńskiego. W istocie warstwę instrumentalną traktuję bardziej jak podkład do tych słów. Muzyka i słowa to integralna całość. Z tego punktu widzenia to bardzo dobra płyta, w której można się zanurzyć. Mam wrażenie jednak, że jest przede wszystkim skierowana do fanów Armii. Nie wiem czy do kogoś przypadkowego, nie znającego twórczości zespołu, album może tak intensywnie przemówić, jak do oddanych fanów zespołu. A może jednak? Andrzej Korasiewicz ..::TRACK-LIST::.. 1. Wołanie 2. Obcy W Domu 3. Wielki Las 4. Ja Tylko Wspominam 5. Nas Nie Ma 6. Przyjaciel 7. Dzień Ojca 8. W Każdą Stronę 9. Ciche Dni 10. Pielgrzymka 11. Niebo Nad Niebem 12. Wiatr W Drzewach ..::OBSADA::.. Tomasz Budzyński - głos Stanisław Budzyński - gitara Dariusz Budkiewicz - gitara basowa Amadeusz Kaźmierczak - perkusja Jakub Bartoszewski - waltornia gościnnie na płycie: Electronics - Michał Jacaszek Percussion - Beata Polak https://www.youtube.com/watch?v=7cPBQTgk6Ts SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-02-16 08:59:13
Rozmiar: 475.45 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Uważam, że 'Pleased to Meet Me' to najlepszy album, jaki kiedykolwiek wydali Replacements. W istocie, rutynowo odnoszę się do niego jako do jednego z czterech lub pięciu najlepszych albumów rock 'n' rollowych wszechczasów. Za ten afront, samozwańczy strażnicy dziedzictwa zespołu kazali mi w sieci odejść od fajki crackowej. Akceptuję to. To po prostu część toczenia się z kultem przyodzianym w podarte trampki i flanelę, który znajduje być może odrobinę zbyt wiele egzystencjalnej prawdy w tekście 'Jedna stopa w drzwiach/Druga stopa w rynsztoku' z 'I Don't Know' Jednak dla mnie 'Pleased to Meet Me' jest najwyraźniejszym, najostrzejszym, najbardziej oczywistym wyrazem znacznego talentu Westerberga w pisaniu piosenek, zrealizowanym przez zespół, który stał się cholernie dobry w graniu rock 'n' rolla, niemal wbrew sobie. Poprzednie albumy Replacements zazwyczaj zawierały piosenki, które były czystymi odrzutami, sygnałami dla słuchacza, że pomimo narastającej sztuki w ich rzemiośle i poruszającej emocjonalnej głębi często obecnej w tekstach, tak naprawdę nie traktują tego gówna poważnie... ..::TRACK-LIST::.. 1. I.O.U. 2:57 2. Alex Chilton 3:12 3. I Don't Know 3:19 Baritone Saxophone - Steve Douglas 4. Nightclub Jitters 2:44 Saxophone - Prince Gabe 5. The Ledge 4:04 Bass Flute - Steve Douglas 6. Never Mind 2:47 7. Valentine 3:31 8. Shooting Dirty Pool 2:20 Guitar - Luther Dickinson 9. Red Red Wine 2:59 10. Skyway 2:04 11. Can't Hardly Wait 3:02 Baritone Saxophone - Steve Douglas Guitar - Alex Chilton Strings - Max Huls Tenor Saxophone - Andrew Love Trumpet - Ben Jr. ..::OBSADA::.. Vocals, Guitar, Bass, Piano, Written By - Paul Westerberg Percussion, Vocals - Chris Mars Bass, Vocals - Tommy Stinson Keyboards - East Memphis Slim (tracks: 1, 5, 7, 10, 11) https://www.youtube.com/watch?v=Qp2qA-ijXJ8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-02 16:27:21
Rozmiar: 78.15 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Uważam, że 'Pleased to Meet Me' to najlepszy album, jaki kiedykolwiek wydali Replacements. W istocie, rutynowo odnoszę się do niego jako do jednego z czterech lub pięciu najlepszych albumów rock 'n' rollowych wszechczasów. Za ten afront, samozwańczy strażnicy dziedzictwa zespołu kazali mi w sieci odejść od fajki crackowej. Akceptuję to. To po prostu część toczenia się z kultem przyodzianym w podarte trampki i flanelę, który znajduje być może odrobinę zbyt wiele egzystencjalnej prawdy w tekście 'Jedna stopa w drzwiach/Druga stopa w rynsztoku' z 'I Don't Know' Jednak dla mnie 'Pleased to Meet Me' jest najwyraźniejszym, najostrzejszym, najbardziej oczywistym wyrazem znacznego talentu Westerberga w pisaniu piosenek, zrealizowanym przez zespół, który stał się cholernie dobry w graniu rock 'n' rolla, niemal wbrew sobie. Poprzednie albumy Replacements zazwyczaj zawierały piosenki, które były czystymi odrzutami, sygnałami dla słuchacza, że pomimo narastającej sztuki w ich rzemiośle i poruszającej emocjonalnej głębi często obecnej w tekstach, tak naprawdę nie traktują tego gówna poważnie... ..::TRACK-LIST::.. 1. I.O.U. 2:57 2. Alex Chilton 3:12 3. I Don't Know 3:19 Baritone Saxophone - Steve Douglas 4. Nightclub Jitters 2:44 Saxophone - Prince Gabe 5. The Ledge 4:04 Bass Flute - Steve Douglas 6. Never Mind 2:47 7. Valentine 3:31 8. Shooting Dirty Pool 2:20 Guitar - Luther Dickinson 9. Red Red Wine 2:59 10. Skyway 2:04 11. Can't Hardly Wait 3:02 Baritone Saxophone - Steve Douglas Guitar - Alex Chilton Strings - Max Huls Tenor Saxophone - Andrew Love Trumpet - Ben Jr. ..::OBSADA::.. Vocals, Guitar, Bass, Piano, Written By - Paul Westerberg Percussion, Vocals - Chris Mars Bass, Vocals - Tommy Stinson Keyboards - East Memphis Slim (tracks: 1, 5, 7, 10, 11) https://www.youtube.com/watch?v=Qp2qA-ijXJ8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!! ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2025-01-02 16:23:55
Rozmiar: 209.77 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|